Zarzuty, że wrocławska "Lalka" jest spektaklem "jednorazowym", który wygaśnie wraz z aktualnymi problemami, są o tyle niezasadne, że gdyby każdy artysta wychodziłby z takiego założenia, to sztuka po prostu by umarła, a Prus swojej "Lalki" raczej by nie napisał - o szóstym spektaklu konkursowym pisze Monika Leonowicz z Nowej Siły Krytycznej.
Wydawałoby się, że podobnie jak koronne polskie dzieło Sienkiewicza - "Trylogia" jest niemożliwa do przeniesienia na deski teatru albo co najmniej trudna, tak i "Lalka" Bolesława Prusa na scenie wydawałaby się nie do zrealizowania. "Lalka" w reżyserii Wiktora Rubina - wrocławska propozycja Teatru Polskiego na 34. Konfrontacjach Teatralnych Klasyki Polskiej - udowodniła jednak, że na podstawie niektórych tylko wątków klasycznego utworu zbudować można całość doskonale odnoszącą się do współczesnej Polski. Tekst pierwowzoru znać jednak trzeba, reżyser bowiem interpretując losy bohaterów Prusa nie odchodzi od nich zbyt daleko. Czasami tylko porywa Rubina wyobraźnia i wkłada w usta postaci wyrwane z kontekstu hasła (np. "Wsadź mi palec w dupę" - Wokulski). Cały spektakl przeszywany jest tu i ówdzie nićmi współczesności. I tak państwo Krzeszowscy to medialne małżeństwo Wiśniewskich, w ostateczności Majdanów. Stanisław wspomaga sieroty z domu d