Dzięki znakomitej interpretacji wiersza Fredry, postaci nie deklamują, ale naprawdę komunikują się ze sobą. Wydobycie rytmu tekstu dynamizuje każdą scenę - o "Ślubach panieńskich" w reż. Jana Englerta prezentowanych na 33. Opolskich Konfrontacjach Teatralnych pisze Marta Bryś z Nowej Siły Krytycznej.
Spektakl Englerta powoduje dyskomfort. Niewiele z niego wynika, ale dobrze się go ogląda. Englert nie interpretuje dramatu Fredry, nie proponuje nowej perspektywy odczytania. Jednak dynamika i energia aktorów sprawiają, że dwugodzinne "Śluby panieńskie" nie wprawiają widza w błogi stan snu. Scenografka Barbara Hanicka, w ślad za reżyserem, nieco ironicznie kreuje fredrowski świat. Aby usiąść na ogrodzie-widowni, trzeba przejść przez muzealny salonik, w którym na ścianach wiszą rodowe portrety, a drobne elementy ułożone są w gablotach muzealnych. Ogród-widownię wyścielono trawą, z boku postawiono bryczkę, a na środku drewniany stół z krzesłami. Sielanka w skansenie. Englert przerysowuje typy postaci wprowadzone przez Fredrę. Albin (Grzegorz Małecki) to nierozgarnięty hipochondryk, oślepiony uczuciem do Klary. Chodzi bardzo wolno, ciągle się o coś potyka, chrząka, maskując zakłopotanie, a na powitanie zawsze podnosi pionowo rękę w geście poz