Oryginalność spektaklu polega na unikaniu stawiania tez i angażowaniu widza w samodzielne nazywanie - o "Weselu" w reż. A. Augustynowicz na Opolskich Konfrontacjach Teatralnych pisze Marta Bryś z Nowej Siły Krytycznej.
"Wesele" Anny Augustynowicz to radykalny manifest. Sprzeciw wobec sztampowego odczytania dzieła Wyspiańskiego, kanonu inscenizacji i powierzchownego uwspółcześnianiu klasyki. Ponownie, jak w wypadku plenerowej "Klątwy", reżyserka unika odpowiedzi na pytanie: "Po co nam ta klasyka?", w zamian proponując widzowi wysiłek odzierania jej z patosu i utartych schematów interpretacji. W tym spektaklu wszystko jest odwrotnie. Dwie z czterech godzin upływają w ciszy, a jedynym dźwiękiem jest stukot butów trzydziestu aktorów, rytmicznie bujających się na scenie. Taniec pozbawiony jest integracji, partnerstwa - nie tańczą ze sobą, ale obok siebie. Aktorzy ubrani są na czarno, niektórzy zachowali elementy tradycyjnych strojów - czerwoną czapkę z pawim piórem, welon, kotylion. Augustynowicz nie posługuje się symbolami narodowymi, znakami polskości, bo trudno teraz jednoznacznie takie wskazać. Oryginalność spektaklu polega na unikaniu stawiania tez i angażowaniu wid