- Postanowiłam ostatnio, że nie zagram już więcej Klary, chyba że w "Ślubach panieńskich". Kiedyś w szkole teatralnej na zajęciach z dykcji pani wymyśliła takie ćwiczenie dla mnie: Klara gra Klarę. I teraz to stało się moją klątwą... - mówi Klara Bielawka, aktorka Teatru Powszechnego w Warszawie, w rozmowie z Katarzyną Niedurny w Dwutygodniku.
KATARZYNA NIEDURNY: Czy po doświadczeniu tego, co działo się wokół "Klątwy" Olivera Frljicia, miałaś obawy, by zagrać w "Mein Kampf"? KLARA BIELAWKA: Ufałam Kubie Skrzywankowi i Grzegorzowi Niziołkowi, którzy na pierwszej próbie wyraźnie powiedzieli, że ich celem nie jest robienie skandalu, i precyzyjnie wyjaśnili, dlaczego chcą robić akurat ten tekst, dlaczego to jest ważne. Oczywiście przed premierą pojawiały się różne krytyczne głosy, np. mogliśmy przeczytać, że skoro "Hitler był lewicowcem" i nasz teatr jest lewicujący, znaczy to, że jesteśmy faszystami, ale to akurat było bardziej zabawne niż straszne. Jak wyglądała ta praca? - W czasie prób szliśmy zgodnie z planem: Kuba i Grzegorz wiedzieli od początku, że chcą mieć trzy części spektaklu i jakim językiem chcą to opowiadać. Nam pozwalali na improwizacje na wskazane tematy - ale na tekście Hitlera. Poza tym spędziliśmy sporo czasu na rozczytywaniu książki. My, aktorzy, nie