Cała para poszła w gwizdek. Próba ukazania "nowego herosa" w sztuce Bernarda-Marie Koltesa "Roberto Zucco" na małej scenie Teatru Dramatycznego zakończyła się fiaskiem. Utwór owiany legendą prapremiery w reżyserii Petera Steina i wydarzenie, jakim była premiera paryska z udziałem Jerzego Radziwiłowicza, utknął na mieliźnie niemocy realizacyjnej. Autorzy widowiska nie zaniedbali bowiem niczego, aby utrudnić wykonanie zadania aktorom. Nie będzie więc z okazji warszawskiej premiery i demonstracji zaszokowanej publiczności tak jak w Paryżu, ani ścisku przy kasie jak w Berlinie.
Dramat Koltesa, osnuty wokół autentycznych wydarzeń, których sprawcą był młodociany morderca swych rodziców, zawiera potencjalnie szansę na widowisko szokujące. Dramaturg ukazuje bowiem mordercę "bezinteresownego", który dokonuje aktów zbrodni bez wyraźnej motywacji. Taki morderca "idealny" może zafascynować swoją tajemnicą i właśnie z tą tajemnicą dramaturg postanowił się zmierzyć, ukazując antybohatera nowych czasów, działającego poza wszelkimi sankcjami moralnymi. Rzecz jednak w tym, aby tę niebezpieczną fascynację pokazać na scenie. Tymczasem na scenie wybudowano imponującą konstrukcję z podestów, siatki, krat i trójkąta wielkiej piaskownicy, ale ta zabudowa działa przeciw aktorom. Upiorne trzaski konstrukcji przy każdym ruchu aktora zagłuszały wszystko, a próbujący krzykiem nadrobić powstałe straty wykonawcy wpadali w pułapkę nadekspresji. Dwuznaczne przesłanie utworu utonęło więc w nieznośnym dla widza jazgocie i przejmują