Amerykańscy scenarzyści dawno odpowiedzieli pozytywnie na to pytanie. Dialogi w filmach hollywoodzkich, osobliwie filmach akcji i thrillerach, ociekają przekleństwami - pisze Tomasz Miłkowski w Dzienniku Trybuna.
W nobliwych polskich stacjach telewizyjnych omija się na ogół szerokim łukiem te wyzwiska, zastępując "fuck" łagodniejszymi określeniami albo w ogóle je wykreślając, bo skoro pełnią tylko rolę przecinków... Wyjątek od tej niepisanej reguły stanowią dialogi w serialu "Gra o tron", gdzie co pewien czas pada malownicze określenie "piz...", używane ze szczególnym upodobaniem w stosunku do mężczyzn. Tak obelżywe ich potraktowanie służy charakterystyce postaci, świadczyć ma bowiem o szczególnie wyrafinowanym zaprzaństwie antybohaterów tak właśnie nazywanych. Polskie seriale kryminalne przejęły podobny styl postępowania. Toteż klnie się w nich na potęgę, ale w komediach romantycznych i operach mydlanych raczej nie - tam panuje mowa nieskażona chwastami przekleństw. A na scenie? Rozmaicie bywa, choć tendencja do ubarwiania dialogów soczystymi słowy najwyraźniej się wzmaga, nie zawsze przynosząc oczekiwane owoce, to jest zbliżenie do tzw. praw