W Kielcach pod koniec sezonu jest przegląd sezonu i plebiscyt, kto najlepszy (o tak zwaną "Dziką Różę"). Głosują widzowie, lecz jak pokazuje demokracja w Polsce, miliony się MOGĄ mylić, więc już nie żartujmy, ja Wam powiem, jak jest - pisze Maciej Stroiński.
Różnie sobie myślę o teatrze w Kielcach, to zależy od premiery, na przykład najnowsza pod tytułem "Dzika kaczka" jest totalnym poronieniem, bezczelną, bezmyślną i bezsensowną zrzynką z Krystiana Lupy. Nawet lampa jak w "Rodzeństwie", nawet kawa jak w "Rodzeństwie". Mebelki w pokrowcach tak jak w litewskim "Placu Bohaterów". Scenografka ściąga z Lupy nawet bardziej niż reżyser. Ta ich "Dzika kaczka" jest w ogóle jak z "Wycinki". Bardziej niż Ibsena grają Bernharda piszącego o Ibsenie. Gdyby to był Lupa, to byśmy mieli lupiczną, fantastyczną nudę, ale nie jest, nie jest! Aktor w głównej roli ma problem z emisją głosu, to znaczy on nie ma, tylko ma widownia, bo nie słyszy, co on mówi. Taka gwiazda z miasta, z kina, a mówić nie umie. Może niech pyknie kurs dla przedszkolanek? Jemu wystarczy wsadzić ręce do kieszeni, najstarszy numeras, gdy się nie wie, co poradzić. No mówię Wam, żena. Wyszedłem z poczuciem nie tylko totalnej wiochy, ale dużo go