"Kliniken. Miłość jest zimniejsza niż śmierć" w reż. Łukasza Twarkowskiego w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Pisze Jolanta Nabiałek w Teatraliach.
Czytam recenzje spektaklu "Kliniken. Miłość jest zimniejsza niż śmierć" i coś mi cały czas nie pasuje. Szaleństwo, życie, śmierć, społeczeństwo, relacje - takie interpretacje leżą niebezpiecznie blisko prób usprawiedliwienia bełkotu. A jednak "Kliniken" nim nie jest, przynajmniej nie do końca. Klucza do zrozumienia tego spektaklu szukam przewrotnie w biografii reżysera. Nie trzeba jednak wiedzieć, że Łukasz Twarkowski jest uczniem Krystiana Lupy, żeby w przedstawieniu znaleźć wyraźne nawiązania do przedstawień mistrza. Oto mamy scenę rozstania kochanków. Cięcie. Okazuje się, że to grupa artystów kręciła film. Zdjęcia skończone, zaczyna się impreza wieńcząca owocną współpracę. Spodziewam się, że będzie o relacjach panujących w środowisku teatralnym, ale aktorzy zaczynają odgrywać pacjentów szpitala psychiatrycznego. Potem mamy przerwę, po której znowu wracamy do koncepcji kręcenia filmu i sceny rozstania kochanków. Reżyser