"Kilka dziewczyn" Neila LaBute'a w reż. Bożeny Suchockiej w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Piotr Zaremba w portalu wPolityce.pl.
To zabawne po raz kolejny ćwiczyć to samo: kuluarowe lamenty części publiki, że to co właśnie obejrzeliśmy jest za mało przełomowe że "czego ja się tu nowego dowiaduję" itd. Ostatnio podobne incydenty mnie prześladują prawie periodycznie. Tym razem przeżyłem to na premierze sztuki "Kilka dziewczyn" Neila LaBute'a, zawodowego amerykańskiego dramaturga i scenarzysty. Miejsce zdarzenia to Teatr Narodowy, jego najmniejsza scena - na samej górze. Sześć lat temu Narodowy wystawiał inną sztukę LaBute'a "W mrocznym mrocznym domu". Miałem wtedy poczucie jakbym oglądał dziełko zamówione na okoliczność tezy: "rodzina jako źródło okrucieństwa i wiecznej traumy". Zarazem przy całej przewidywalności wymowy oglądało się je bardzo dobrze. Do dziś pamiętam gęste, naprawdę dramatyczne role Grzegorza Małeckiego i Marcina Przybylskiego. Na tym tle "Kilka dziewczyn" napisane przez mojego nota bene rówieśnika przed siedmioma latami, brzmi faktycznie do�