EN

10.01.2025, 08:31 Wersja do druku

Kierunek: Kielce

„Baśń o wężowym sercu” wg Radka Raka w reż. Marcina Libera w Teatrze im. S. Żeromskiego w Kielcach. Pisze Kamila Łapicka, członkini Komisji Artystycznej 31. Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.

fot. Natalia Kabanow /mat. teatru

W artykule poświęconym adaptacji teatralnej, który ukaże się w tym roku w „Twórczości”, Patrice Pavis napisze (a my przeczytamy dzięki tłumaczeniu Valeri Szydłowskiej), że w procesie adaptacji „forma i treść ulegają odnowieniu do tego stopnia, że powstaje zupełnie nowe dzieło”. Zapyta, czy „w dziele docelowym da się zachować punkt widzenia narratora oraz klimat fikcyjnego uniwersum” – atmosferę, ton wypowiedzi, humor, podteksty. Wydobędzie również podstawowy dylemat każdej adaptacji – czy oryginał przenieść na scenę technicznie i wiernie, czy może dokonać subiektywnej, osobistej interpretacji. Drugi wariant jest obarczony większym ryzykiem, ale wzrasta także potencjał sukcesu, w zależności od wrażliwości i błyskotliwości adaptatora.

Jeśli zaczynam w ten sposób tekst o spektaklu narodzonym z materii powieściowej, byłoby nielichym okrucieństwem napisać, że w przypadku Michała Kmiecika, dostosowującego dla sceny prozę Radka Raka, ta sztuka się nie powiodła. Przeciwnie. Ryzyko wymyślenia osobistej adaptacji się opłaciło i żaden z niematerialnych elementów Baśni o wężowym sercu nie zanikł na scenie kieleckiego teatru. Stało się nawet coś więcej. Olśniewająca przestrzeń projektu Mirka Kaczmarka – w przenośni i całkiem dosłownie, dzięki seledynowej poświacie – wzmocniła powieściową aurę.

Kiedy kurtyna idzie w górę, oczom publiczności ukazuje się urzekający obraz, który od pierwszej chwili ma w sobie coś irrealnego i magicznego, jakieś dawno, dawno temu… Na podłodze rozpościera się mechata darń, a krajobraz zamyka skalna góra pokryta wężową skórą, nad którą wisi, cokolwiek złowroga, siwa chmura. Scena jest gęsto zaludniona siedzącymi na wprost widowni postaciami z galicyjskiej sagi, ubranymi w kostiumy w intensywnych kolorach. Brokaty, cekiny, futra, suknie, portki, kapoty i chusty. To współczesne wariacje na temat strojów panów, chłopów i Żydów, czyli członków społeczności, w której rozegra się ta opowieść. Na równych prawach są w niej zadomowieni mądrzy czarownicy, przebiegłe czarty i gadające węże.

Aby stworzyć teatralny wariant baśni Raka, stylizowanej na język archaiczny i gwarowy, Kmiecik wydobył z niej wątki, w których uczucia splatają się z władzą. Albo mówiąc klarowniej: gdzie pojawiają się miłość i zemsta. To oznacza charyzmatyczne kobiety, jakimi są niewątpliwie Żydówka Chana (Klaudia Janas), rusałka Malwa (Anna Antoniewicz) i wiedźma Sława (Joanna Kasperek) oraz zdeterminowanych mężczyzn – protagonistę Jakóba Szelę (Mateusz Bernacik) i jego oponenta Wiktoryna Bogusza (Kuba Golla). Personalia Szeli nie są przypadkowe, więc od początku majaczy na horyzoncie widmo rabacji galicyjskiej, do której dojdzie w finale.

Rak traktuje poważnie legendy i symbole. Pyta o sens istnienia świata i odsłania jego metafizyczny wymiar. Opisuje przyrodę w sensualny sposób. Tętnią soki pod korą drzew w bukowym lesie, pachnie rozsłoneczniona ziemia, ciurka woda w zaklętym źródełku. Reżyser Marcin Liber podąża tym samym tropem. Formuje widowiskowy spektakl, co umożliwia jego ekipie nie tylko wyobraźnia, ale także nowoczesna technologia kieleckiego teatru, oddanego niedawno do użytku po remoncie. Efekty specjalnie uzyskane dzięki zapadniom, obrotowej scenie, czy projekcjom multimedialnym, to więcej niż frajda dla oka, organicznie wpisują się bowiem w koncepcję, która pozwala widzieć zdarzenia jednocześnie w planie dosłownym i metaforycznym.

Dobrym przykładem są sprawy sercowe. Malwa, eteryczna rusałka, skradła serce Kóby. To znaczy, tak się tylko mówi, bo technicznie chłopak sam wydobył je ze swojej piersi i jej podarował. To samo zrobiła Chana, młoda Żydówka, córka karczmarza Rubina, u którego Kóba służył za szabesgoja. Wszystko na próżno. Kóba źle się opiekował sercem Chany i spleśniało. Malwa też pozwoliła zmarnieć sercu Kóby, choć wcześniej dawała mu nadzieję i pieszczoty. Warto dodać, że serce jest zupełnie realistycznym rekwizytem – pokrywa je krew, śluz i ptasie pióra, niemal czujemy, jak trzepocze w dłoniach bohaterów. Aktorzy grają te sceny w tonacji serio, bo też utrata serca to poważny kłopot – żeby zapełnić pustkę w swojej piersi Jakób musi zdobyć serce Króla Węży. I to wyzwanie jest fabularnym leitmotivem.

W taki sam sposób, na styku hiperrealizmu i symbolizmu, funkcjonuje strefa działania ciemnych mocy. W pewnym momencie wyłania się z podscenia wiejska chata, zabarwiona najczarniejszą czernią, ociekająca smołą i niemal pachnącą spalenizną. Zlewa się z kostiumami czartów, ubranych w długie futrzane peleryny i skórzane spodnie. Groteskowe i rubaszne diabły w wykonaniu Dawida Żłobińskiego i Jacka Mąki budzą uśmiech, ale bez nuty zażenowania, co należy docenić, bo w przypadku istot z innych wymiarów teleportowanych do teatru, granica zawsze jest cienka. Podobnie rzecz się ma z wiedźmowatą pustelnicą. Wielbiciele talentu i świetlistej (może w tym przypadku nieco pomroczniałej) aury, jaką wnosi na scenę Joanna Kasperek, muszą się uzbroić w cierpliwość, bo jej postać pojawia się dopiero po pewnym czasie, ale warto czekać. Kasperek łączy precyzję gry ze słodką dezynwolturą. Sława, będąca kimś w rodzaju rewersu Demeter, ma silny związek z naturą, poczucie humoru i wybiórcze miłosierdzie, a przy tym jest dość czuła na męską urodę. To wielowymiarowa postać i aktorka świetnie operuje różnymi tonami jej emocjonalności.

fot. Natalia Kabanow / mat. teatru

Taką szansę otrzymuje zresztą cała obsada kieleckiego spektaklu, bo wielu wykonawców gra po kilka ról, a ich charaktery zmieniają się na przestrzeni czasu. Oczywiście nie zawsze jest to tak spektakularna metamorfoza, jak „z chłopa pan”, która jest w rzeczywistości sercem spektaklu. Cham Kóba przenosi się do dworu i zyskuje władzę, a jaśniepan Wiktoryn cierpi poniżenie i wzgardę, jakie na co dzień były udziałem jego chłopów pańszczyźnianych. Innymi słowy: Mateusz Bernacik zaczyna szarżować w skórze Szeli i dzikość zastępuje na jego twarz łagodny namysł nad światem, a Kuba Golla nagle karleje i wpuszcza do oczu Bogusza strach. To dwie bardzo dobre role, zdecydowanie „na fali”, że użyję tego sformułowania za zgodą właściciela praw autorskich, ofiarowując jednocześnie „zwycięstwo” Joannie Kasperek, co nie jest żadną niespodzianką po wybuchu entuzjazmu „krytycznego” z poprzedniego akapitu.

Zamiana ról, czyli zabieg naruszający porządek świata („Bożym zrządzeniem jedni rodzą się panami, a inni chamami. Jest w tym zapewne cel i jest w tym mądrość, choć trudno orzec jaka”), ujawnia niezmienność instynktów drzemiących w człowieku, niezależnie od statusu społecznego. Pragnienie piękna i władzy, potrzebę przynależności, żądzę zemsty... Poruszający jest finał, w którym obaj mężczyźni stają obok siebie, patrząc w lustro i nie wiedzą już, który jest który.

Rak, a za nim Kmiecik z Liberem przepisują historię na sposób ekstrawagancki, ale prawdopodobny. Może to nas tak uwodzi i obchodzi. Rak w końcu dostał za swoją książkę Nagrodę Nike, a Liber na razie zbiera „tylko” zasłużone pochwały, ale premiera była niedawno, więc niewykluczone, że w podsumowaniach sezonu pojawi się nie raz. Także za sprawą aktorów. Według mnie zespół Teatru im. Żeromskiego to jedna z najmocniejszych ekip w Polsce, gwarant wysokiej jakości artystycznej i pracy z pasją. Warto się wybrać do Kielc i przekonać się samodzielnie, rzadko kiedy sto sześćdziesiąt minut mija w teatrze tak szybko i fascynująco. Może to nieco pompatyczne zakończenie, ale jest początek roku i jeszcze się ze mnie nie ulotniła wzniosłość starych podsumowań i nowych nadziei, a wraz z nią wdzięczność za to, co dobre.

Źródło:

Materiał własny

Wątki tematyczne