Sielanka, taniec i nauka przeplatają się z gwałtem, mordem i zemstą. Najpierw się kochają, potem nienawidzą. Najpierw łączy ich wspólnota zainteresowań, potem - wspólnota cierpień. W niedzielę w KCK jeden z najlepszych polskich dramatów ostatnich lat - "Nasza klasa" Tadeusza Słobodzianka.
Jest początek lat 30. ubiegłego wieku, a ich jest dziesięcioro. Są młodzi, piękni, całe życie przed nimi. Na lekcjach wyrywają się do odpowiedzi, razem spędzają czas po zajęciach, zakochują się w sobie, tańczą do wielkiego przeboju Mieczysława Fogga "Tango milonga". Jest koniec lat 30. ubiegłego wieku, ich wciąż jest dziesięcioro. Ale zaraz będzie mniej. Są starsi, oczy mają przekrwione nienawiścią. Marszałek Piłsudski nie żyje, w kraju rozkwita za to antysemityzm. Ci, którzy się kochali, dziś się mordują. Już nie tańczą razem. Rytm można jedynie usłyszeć w stukocie butów kopiących leżącego na ziemi kolegę. Jest początek lat 50. Menachem - ten, którego kopali - teraz jest ubekiem. I teraz to on chce kopać. Ktoś inny uciekł do Ameryki, jeszcze ktoś się ukrywa przed władzą. Teraz nienawidzą się już wszyscy. Tańce, śpiewy, choćby stukot? Nie w tej epoce. Takich scenek jest 14. W sztuce "Nasza klasa" nazywane są "lekcja