Kiedy podnosi się kurtyna, widzimy pustą przestrzeń: całą scenę zaścielają suche liście; pożółkłe, zwiędłe, martwe. Z góry zwieszają się nagie gałęzie drzew. Ciemny, granatowy horyzont. Listopadowa noc. Słychać poświsty wiatru - wirują liście, łopocąc powiewa biała szata postaci, która przycupnęła na środku sceny: Pallas przyzywa Niki ("Do mnie! Do mnie! Do mnie!"), które zjawiają się kolejno z różnych stron, z głębi. Nike Napoleonidów w czerwieni. Nike spod Cheronei w czerni, reszta szara, szarawa, błękitnawa. Są zwyczajne, może nawet zbyt zwyczajne, nie koturnowe, nie olimpijskie. Oznajmiają co będzie: walka. Kto będzie walczył: Polska z carem. I wiedzą, że walka ta nie skończy się zwycięstwem - bez laurów i róż: "jakoż zwycięstwo się ziści?" To prolog do wypadków tej nocy. Zaraz wbiegną na scenę Wysocki i podchorążowie. Lecz chwilę przedtem: Ujrzycie bohatery i karły, i wojenniki, i gachy, i dum
Źródło:
Materiał nadesłany
Teatr nr26