PO raz trzeci - "Białe małżeństwo" Tadeusza Różewicza. Po pogodnej komedii z melancholijnym morałem - w ujęciu reżyserskim T. Minca (Teatr Mały w Warszawie) i dość ponurej farsie z ciężką metafizyką - w ujęciu K. Brauna (Teatr Współczesny we Wrocławiu), docieramy do inscenizacji Ryszarda Majora, który w gdańskim "Teatrze Wybrzeże" znalazł - jak sądzi - jeszcze jeden klucz do tego sfinksowego utworu wybitnego poety i dramaturga.
Major wychodzi z założenia, że Różewicz napisał sztukę o stosunku praktyki wychowawczej do realiów życia. Poeta uważa więc, że pomiędzy ideałami, jakimi kieruje się wychowanie, a rzeczywistością życia społecznego, otwiera się nie przepaść aż, lecz pewna dysproporcja. Na pewno: ideały są więc przesadnie wyidealizowane, rzeczywistość zaś jest aż nadto rzeczywista. Rozmaicie to wygląda w różnych epokach, aby więc tezę swą przeprowadzić najplastyczniej, wybrał Różewicz czas fin-de-siecle'u: mur, dzielący świat dorastających dziewcząt, Bianki i Pauliny, od realiów obyczajowych dorosłego otoczenia, był nader wysoki i dość szeroki, by wybudować na nim całe bogactwo teatralnej zabawy. Reżyser Ryszard Major wespół ze scenografem Marianem Kołodziejem interpretują ów mur oryginalnie i zabawnie. Nie głoszą gromkich tyrad o kłamstwie wychowania, tragicznie wypaczającym kształtujące się osobowości, lecz piszą na scenie jakby felieton