W "Eugeniuszu Onieginie" w inscenizacji Mariusza Trelińskiego jest scena, w której z wielkiego tortu wyskakuje tancerka. Okadzany i wychwalany pod niebiosa przez pół świata Treliński też dostał tort. Wyskoczył mu z niego Janusz Pietkiewicz. I z miejsca pognał reżysera - pisze Robert Mazurek w Dzienniku.
Przyznaję bez bicia, że jestem prostakiem udającym tylko publicystę, nie chodzę do teatru, lubię Mandarynę i w ogóle zaniżam poziom debaty publicznej. Minister Giertych ma mi nawet cofnąć maturę. Jednak kilka lat temu, jak tylko usłyszałem o przedstawieniach Trelińskiego, popędziłem do opery jak za studenckich czasów. Bo też dyrektor artystyczny Opery Narodowej przewietrzył tę rupieciarnię, a z zapyziałego, nadętego i nudnego teatrzyku dla tetryków stworzył scenę prężną i nowoczesną. Tyle że Treliński to eksponent warszawki, który żyje z kobietą bez ślubu, a w jego przedstawieniach po scenie pętają się gołe baby. Nie to co jego nowy szef Janusz Pietkiewicz. Ten gołych bab nie lubi. Z zacięciem buduje IV Rzeczpospolitą na odcinku opery i baletu, tak jak przez dwie dekady w PZPR i reżimowej telewizji budował socjalistyczną ojczyznę, a potem, jako wspólnik w interesach Rywina i kompan komunistów, wspierał swym wysiłkiem III Rzeczpospoli