- Tego, czym naprawdę jest śląskość, nie da się zdefiniować. Można tylko opisywać i budować swoje subiektywne konstrukcje. Ja to całe życie robię. Bo kto ma to robić? Na Śląsku jest ubóstwo artystów. Jest Kuczok, Piekorz, paru jeszcze, i to wszystko. Żeby coś ze Śląska zrozumieć, trzeba się najpierw z niego wyrwać. Na Śląsku jest stare piekło i żeby je zobaczyć, trzeba spojrzeć na nie z zewnątrz - rozmowa z Kazimierzem Kutzem, w Dzienniku.pl, o jego powieści "Piąta strona świata".
Czy w kinie nie powiedział pan o Śląsku wszystkiego, co pan chciał powiedzieć? Kazimierz Kutz: No, właśnie nie. Książkę o Śląsku postanowiłem napisać, ponieważ uważałem, że wyczerpałem już jako filmowiec to swoje źródło śląskie. To było sześć filmów w końcu. Poczułem, że jest pora, a w młodości marzyłem, żeby być pisarzem, żeby wreszcie napisać swoją książkę. Kiedy się szykowałem do swojego pierwszego śląskiego filmu, przeżywałem udrękę wewnętrzną, ponieważ nie mogłem znaleźć pomysłu na film o Śląsku, który by coś o nim powiedział nie tylko Ślązakom Ale też Gorolom? - Tak, Gorolom. Chciałem motyw śląski, który nie miał zapisu w wielkiej sztuce, podnieść do formuły ogólnonarodowej co najmniej, jak najbardziej uniwersalnej. I wtedy dla treningu kupiłem sobie maszynę do pisania. Piękną, niemiecką, za dolary w Peweksie, i postanowiłem po prostu zapisać historię mojego rodu, a także miejsca, w kt�