"Ja, Kain" w reż. Jitki Stokalskiej w Warszawskiej Operze
Kameralnej. Pisze Jacek Marczyński w Rzeczpospolitej.
Kiedy dziś reżyser okazuje pokorę wobec utworu, jesteśmy wręcz rozczarowani. Jak na premierze "Ja, Kain" Edwarda Pałłasza w Warszawskiej Operze Kameralnej. Choć od dwóch sezonów prapremiery utworów polskich kompozytorów przestały być czymś niezwykłym, wciąż nie wiadomo, czy mamy do czynienia z przejściową modą, czy polski teatr wreszcie otworzył się na współczesność. Na każdą kolejną inscenizację trzeba chuchać, by umacniała tę tendencję. Operowa publiczność chyba przestała bać się nowej muzyki, zresztą kompozytorzy nie straszą jej zbytnim eksperymentowaniem. Poszukiwacze nowych brzmień i przetwarzanych komputerowo instrumentów szukają miejsca raczej poza tradycyjnym teatrem (Cezary Duchnowski i jego "Ogród Marty"). Edward Pałłasz raczej sumuje dorobek, niż odkrywa nowe światy. W "Ja, Kain" daje dowód świetnego operowania tradycyjną orkiestrą, zaciekawia finezją instrumenta-cji. Joanna Kulmowa dostarczyła libretto będące skrzy