- Już kiedyś mówiłem, że góra rozrządowa na stacji w Koluszkach, największym węźle kolejowym w Polsce, to małe piwo przy moim stanowisku, bo tam przynajmniej pociągi jeżdżą po torach, a u mnie nie! Zrobić synchronizację tych wszystkich składów to wyższa szkoła jazdy. Można wykoleić kilka pociągów, ale staram się tego nie robić - mówi Jan Englert, dyrektor artystyczny Teatru Narodowego w Warszawie w wywiadzie dla Nowości.
Nadchodzi czas wielkich bilansów - przed nami 20-lecie III RP. Pewnie doczekamy się też dyskusji o aktorstwie w "nowej Polsce". Choćby o komercjalizacji tego zawodu... - Niegdyś w Polsce teatr i Kościół to były instytucje, które "wystawały" ponad przydzielone im funkcje, były instytucjami patriotycznymi. Zarówno księża, jak i aktorzy byli więc postrzegani w o wiele wyższej randze społecznej niż na to zasługiwali. To rykoszetem poszło na następne pokolenia. Bojkot po stanie wojennym był tego zwieńczeniem. W III RP obie te instytucje gwałtownie zaczęły tracić na randze. Nie wszyscy potrafili sobie z tym poradzić, zarówno w Kościele, jak i w teatrze. Byli tacy, którzy przestali myśleć o sobie jak o inżynierach dusz i zostali błaznami, którzy zarabiają wzruszając lub rozśmieszając. Skończyła się tzw. odpowiedzialność za siebie wobec ludzi, których jest się ulubieńcem. Jest gonitwa za pozycją, popularnością, pieniądzem. Ja tego nie ocenia