"Uczone białogłowy" to komedia z tych słabszych, rzadko grywanych sztuk Moliera, trochę nawet żenująca jego wielbicieli. Gdyby ją napisał jakiś l'Abbe du Perelle, historycy dramatu może by nawet znęcali się nad nim za wstecznictwo (wyśmiewa edukacyjne ambicje kobiet, za wzór stawia kucharkę) i wytykali plagiaty - z Moliera. Bo też Molier obficie wykorzystuje tu swe dawne motywy. Filaminta, pani domu, to damska odmiana despoty Orgona ze "Świętoszka", jak tamten w Tartufie, tak ta zaślepiona w podobnym pasożycie, wierszoklecie, Trysotynie. Ten znowu jest repliką soneciarza Oronta z "Mizantropa", kucharka Marcyna ma liczne siostry-pokojówki w co drugiej komedii, a ulubionych przez Moliera rezonerskich tyrad więcej tu nawet niż w "Szkole mężów". Andrzej Barański, reżyser poniedziałkowego spektaklu w TVP, podjął się więc zadania bardzo ryzykownego: spróbował zabawić widzów komedią średnią, przy czym o problematyce dość sobie (w najlepsz
Tytuł oryginalny
Kawał teatru
Źródło:
Materiał nadesłany
Dziennik Bałtycki nr 182