Rocznicę śmierci Dymitra Szostakowicza uczcił warszawski Teatr Wielki wystawiając jego słynną już dziś operę "Katarzyna Izmajłowa". W ten sposób stołeczna publiczność zyskała rzadką niezmiernie, a cenną okazję zapoznania się "za jednym zamachem" z całą operową twórczością wielkiego radzieckiego kompozytora, jako że tuż przedtem znakomity Moskiewski Kameralny Teatr Muzyczny zaprezentował w Warszawie jego wcześniejszą operę "Nos" - na tle satyrycznego opowiadania Gogola.
W porównaniu z burzącym śmiało utarte kanony tego gatunku sztuki "Nosem'", jest "Katarzyna Izmajłowa" o wiele bardziej "operą". Nie. brak tu szerokich, rozlewnych monologów, pozwalających śpiewakom zabłysnąć walorami swych głosów (chociażby wstępna aria Katarzyny), ani rozbudowanych scen zbiorowych z wyrazistymi elementami folkloru. Nie zmienia to wszakże faktu, że i to dzieło przez drastyczność swojego tematu, przez wyczuwalny w nim ton gryzącej satyry, a nade wszystko dzięki oryginalnej, tętniącej niezwykłą witalną siłą muzyce Szostakowicza, było na tle operowego życia lat trzydziestych zjawiskiem niezwykłym i nowatorskim. Być może też to właśnie nowatorstwo - obok zarzutów, iż kompozytor i jego librecistka świadomie pragnęli w sercach widzów obudzić sympatię dla zbrodniczej bądź co bądź tytułowej bohaterki - wpłynęło na fakt, iż partytura opery Szostakowicza na wiele lat spoczęła w zapomnieniu. Dziś jednak zastrzeżenia str