"Kaspar Hauser" pod opieką reż. Roberta Czechowskiego w Lubuskim Teatrze w Zielonej Górze. Pisze ks. Andrzej Draguła w Pulsie.
Za świetnym pomysłem kostiumowym nie poszedł, niestety, pomysł scenograficzny, który wydaje się dość przypadkowy: kilka szpitalnych łóżek na ścianach, dwa fotele ginekologiczno-stomatologiczne oraz kanapy i krzesła bidermeier tworzą przestrzeń tyleż chaotyczną, co aż nazbyt ilustracyjną. Na początku to, co się dzieje na scenie, irytuje: promenady chichoczących sanitariuszek, kobiety w wysokich kokach i bufiastych spódnicach, ksiądz z niedopiętą sutanną i z drabiną w funkcji ambony, burmistrz w giętkich pozach z orderami niczym u rosyjskiego generała. Oniryczna i kakofoniczna procesja raz po raz przesuwa się z lewa na prawo i z prawa na lewo niczym ruchomy obraz. Muzyka nie przestaje grać. Czasami jest to chill out, chwilami techno, nastrojowo-taneczne electro. Trudno w tym rozpoznać społeczeństwo XIX-wiecznej Norymbergii, gdzie pewnego dnia na rynku pojawił się Kaspar Hauser. Klucz do interpretacji zielonogórskiego spektaklu przychodzi nagle. Gd