W "Ślubach panieńskich" grał Gustawa. Przed spektaklem malował sobie wąsy osmalonym korkiem od butelki. Był Hajmonem w "Antygonie". Kirkorem w "Balladynie". Kordianem. W scenie spowiedzi Jacka Soplicy w "Panu Tadeuszu" podziwiał go sam Juliusz Osterwa. Zawsze grał główne role. Z piedestału nie zszedł właściwie do końca. Karol Wojtyła, Jan Paweł II, o nim mowa.
Najpierw była scena w gimnazjum, w teatrze studenckim zadebiutował - w stroju pięściarza, z bokserskimi rękawicami - jako zodiakalny Byk w sztuce "Kawaler Księżycowy". W czasie wojny był utalentowanym aktorem tajnego Teatru Rapsodycznego Mieczysława Kotlarczyka. Podkreślał, że wychował się w tradycji polskiego dramatu, rodzimej poezji. Uwielbiał Norwida. Ktoś napisał, że teatr do końca pozostał dlań "misterium, odkrywaniem tajemnicy". Ktoś inny, że nigdy nie przestał być aktorem, że każde wypowiadane przezeń słowo miało wymiar aktorski, że był słowa świadomy. Że potrafił nim hipnotyzować. Że poprzez poetyckie słowo górował, będąc jednocześnie bardzo blisko ludzi. Jego biografia teatralna, jak się podkreśla, "nie wydaje się jakimś marginalnym przyczynkiem do całego curriculum vitae. Stanowi ważny jego rozdział". "Śp. Mieczysław Kotlarczyk uważał, że moim powołaniem jest żywe słowo i teatr, a Pan Jezus uważał, że kapłańs