Trochę amatorstwa, szczypta nieudolności, ogrom żałosnej pychy. Intelektualnie - wyżyny psa Pluto, Taka była ta nędza. Aliści - jedno nie było jej dane. Gazety o niej nie pisały! Nikt nie dowodził, że nasze karbidowe dupnięcia są społecznie ważkie i teatralnie odkrywcze, że to dupnięcia pokoleniowe, reformujące oraz społecznie brawurowe.
Najlepsze były puszki po bitkach wieprzowych. Pamiętam. A jeśli o wsad chodzi - to tylko lekko wilgotny! W żarze ogniska swąd wilgotnego wsadu nabierał mocy wiatrów ślepej klaczy dziadka. Szkoda gadać - miażdżyło płuca! Dobrze pamiętam. Po trzydziestu trzech latach dorastania, latach mozolnego nabierania życiowej powagi - nagle wrócił do mnie miażdżący swąd prażonego karbidu. Zobaczyłem, jak w Narodowym Starym Teatrze, w wyreżyserowanych przez Jana Klatę "Trzech stygmatach Palmera Eldritcha Philipa" K. Dicka, Anna Radwan-Gancarczyk gra z rękami na stałe uniesionymi w geście poddającej się łączniczki. Zobaczyłem - i dawno zamarła epoka stanęła jak żywa. Tak. Czemu zatem Olga Tokarczuk, w drukowanym w programie eseju o ociekającej narkotykami prozie Dicka, sugeruje ironicznie, iż o żadnej powtórce z Marcela Prousta mowy tutaj być nie może? Nie wiem. Przecież wrócił chłopięcy czas sekretnego zdobywania zapałek, szukania puszek z wieczkami