Dlaczego Gombrowicz? A właściwie dlaczego nie? Kilkanaście lat temu. kiedy trwał nieustający festiwal "Operetek", "Ślubów" i "Iwon", nikt by się nad tym nie zastanawiał. A dziś? Wystarczy etykieta klasyka i fascynacja reżysera, jeśli - oczywiście - tertium non datur. A zatem Gombrowicz i już. Z całym nabożeństwem, uszanowaniem dla tekstu, w którym się zamyka największa osobliwość tej dramaturgii: stwarzanie się osób w procesie interakcji, w napięciu, starciu z otoczeniem. Sytuacja da się ubłagać - zapisał gdzieś autor "Ferdydurke" i to jest klucz do niego. A może nawet wytrych. Inscenizatorzy "Iwony" w Ateneum dość beztrosko bawią się tym kluczem. Nie po raz pierwszy zresztą (duo Śmigasiewicz-Wojtyszko wraca do tej sztuki po latach), ale też nie bezkarnie. Wieczór nie jest sukcesem. W dobrym teatrze, za plecami świetnych aktorów bezczelnie rozsiada się znużenie, zdziwienie, a nawet zniecierpliwienie. Czy tak musiało być? Historyjka tej
Źródło:
Materiał nadesłany
"Życie Nasze codzienne" nr 44