Jan Englert wyraźnie wziął sobie na ambit odnowę żywiołu komediowego na deskach sceny narodowej. Po "Szkole żon" Moliera przyszła kolej na "Dożywocie" Fredry.
"Szkoła żon" była przedstawieniem, które zdradzało ślady idei reżyserskiej, a rola Jana Englerta, który obsadził się jako Arnolf, w finale znacznie podnosiła temperaturę spektaklu. "Dożywocie" jest jedynie bałamuceniem publiczności. Nie śmieszy, nie tumani, jedynie przestrasza, że tak zły spektakl gra się w glorii i chwale szyldu Teatru Narodowego. Wystawianie komedii jest zajęciem trudnym i karkołomnym. Podobnie jak opowiadanie dowcipów, które same z siebie nie śmieszą, mogą nawet wydawać się wulgarne. Nabierają blasku dopiero wtedy, gdy są dobrze opowiedziane. Wystawiając komedię nie można zdać się na żywioł, liczyć, że jakoś to będzie, jakoś pójdzie, że aktorzy uniosą słowa, które, nawet najbardziej skrzydlate, same przecież nie latają. Im więcej pomysłów, szczegółów, detali, drobiazgów, gestów, pauz, kroków, zawieszeń, uniesień, tym lepiej. Zwłaszcza gdy na scenę idzie komedia XIX-wieczna, filigranowa i żartobliwa, pł