„Banda Czarnej Frotte” Justyny Bednarek w reż. Daniela Arbaczewskiego w Teatrze Pinokio w Łodzi. Pisze Dariusz Pawłowski w „Dzienniku Łódzkim".
Kapitan Jack Sparrow, by zostać jednym z najsłynniejszych piratów, musiał opłynąć morza i oceany tego oraz tamtego świata. Jednak, aby przeżyć wielką przygodę, wystarczy publiczna pralnia.
Pierwsza premiera sezonu łódzkiego Teatru Pinokio to zwycięstwo inscenizacji, teatralnych składników i wyobraźni realizatorów nad niespełnieniami wyjściowego materiału. To po prostu znacznie lepsze przedstawienie niż tekst, na którym zostało oparte. A co za tym idzie, istotny przyczynek do coraz bardziej palących rozważań, jak byłoby dobrze pisać dziś dla dzieci.
„Banda Czarnej Frotte" to kolejny spektakl, który powstał w „Pinokiu" na podstawie serii bestsellerowych książek Justyny Bednarek. Tym razem nie jest to zbiór luźno ze sobą powiązanych epizodów, lecz pełna opowieść o złożonej z niebezpieczeństw, awanturniczej „morskiej" wyprawie. W wielkiej publicznej pralni poszukująca siostry Czarna Frotte kompletuje w barwną bandę frytkożerne, pogubione skarpetki, nakłaniając je do pochwycenia własnego losu za nos i wyruszenia w podróż ku głęboko skrytym celom. A każda ze skarpetek zmaga się z inną zaszłością, każdej brakuje do szczęścia pewności siebie. Czarna Frotte sprawia, że zamiast czekać na to, co przyniesie kolejny dzień i narzekać na podły los w koszu na pranie, skarpetki mogą podjąć wspólne działania, by pokonać przeciwności, lęki i po prostu być sobą. Niezależnie od koloru, rozmiaru, przeznaczenia. Nawet bez pary.
Zaskakujących zwrotów akcji czy szczególnych treści jest w tej opowieści niewiele, Daniel Arbaczewski, autor adaptacji i reżyser przedstawienia, postawił więc na wyobraźnię i wydobycie inscenizacyjnej wartości teatru. Wiele tu się dzieje, realizator celnie szuka wyważenia między zabawą, a zawierającym się w pochwale tolerancji i akceptacji wszystkich takimi, jakimi są, przesłaniem. Artysta utrzymuje dobre tempo przedstawienia, pozwala wybrzmieć każdej ze skarpetkowych osobowości, czysto buduje relacje pomiędzy poszczególnymi bohaterami, ale i sceniczną ferajną a publicznością. Nie ma tu nachalności czy mizdrzenia się do małoletniego odbiorcy, zarazem nadliczbowego mrugania okiem do dorosłego widza - zostajemy przyjaźnie zabrani na przygodę i ta więź ani przez chwilę nie zawodzi zaufania.
Działania reżysera świetnie uruchamiają scenografia i kostiumy Joanny Martyniuk, odwołujące się nie tylko do dziecięcych doświadczeń, ale i dające im przestrzeń do rozwijania własnych pomysłów podczas domowych rozrywek, przy - dajmy najmłodszym taką szansę - wyłączonym komputerze. W widowisku dobrze znane pudełko po frytkach staje się pokonującym wzburzone fale okrętem, a - oby wyprane - skarpetki przeobrażają się w groźnie wyglądające wąsiska piratów. Zapada w pamięć efektownie zbudowany z połączonych par spodni pająk, poszczególne elementy dekoracji z łatwością zamieniają się w odkrywane przez podróżników wyspy czy pałac Królowej Świata. Rzeczywistość banalna zamieniona w nieoczywistą - jedno z najbardziej podstawowych zadań teatru fantazji i młodego widza zostało tu zmaterializowane w sposób kapitalny.
Wyjątkową wartością spektaklu jest muzyka Piotra Osaka i Dawida Wajszczyka, lidera, wokalisty i kompozytora łódzkiego gitarowego zespołu Black Radio. To zestaw pierwszorzędnych, urozmaiconych stylistycznie piosenek - musicalowych po rockowe - z potencjałem na długo dźwięczące widzom w głowach przeboje. Numer w numer to propozycje dopracowane, z klasą, przygotowane z dużym szacunkiem dla dziecięcego odbiorcy, bez infantylizacji - czyli tak, jak powinno się to robić. Co ważne, materiał muzyczny został udanie zinterpretowany i wykonany przez zespół aktorski przedstawienia. Aż się prosi, by powstał teledysk z jedną z piosenek promujący przedsięwzięcie.
Aktorzy spektaklu nie tylko dobrze śpiewają, ale też zmyślnie i z zaangażowaniem odnajdują się w formule zaproponowanej przez reżysera. Świetnie prowadzi swoją drużynę Małgorzata Krawczenko, ale i każdy z pozostałych wykonawców (Łukasz Bzura, Piotr Pasek, Ewa Wróblewska oraz, jak się okazało, znakomite nowe nabytki „Pinokia" Jagoda Zimała i Filip Wawrecki) nie tylko ma wyłącznie swoją chwilę na scenie, ale perfekcyjnie wpisuje się w zespołowość produkcji. Dbając o zadowolenie kilkuletniego odbiorcy, do którego przedstawienie jest przede wszystkim skierowane, aktorzy sami bawią się kwestiami bliższymi rodzicom dziecięcej publiczności, jak podkreślenie uzależnienia od kartofla, czy wyakcentowanie naukowej nazwy biorącego udział w przygodzie pająka: wałęsa_k.
Życie bywa chaosem, niczym szuflada ze skarpetkami, z których w dodatku w tajemniczy sposób niektóre znikają w trakcie prania. „Banda Czarnej Frotte" uczy jednak, że w każdej chwili, nie oglądając się na okoliczności, możemy pochwycić los we własne ręce. Lekcja to dla śmiałych, mądrych i zdecydowanych pociech, dlatego chciałoby się, by dostawały ją oprócz bajeranckiego, łobuzerskiego przedstawienia także dzięki lepiej napisanej, proponującej coś więcej niż slapstick i okładanie się frytami literaturze. Brak z jednej strony nowego Brzechwy, Leśmiana czy Tuwima, a z drugiej strony pisarzy potrafiących pisać dla dzieci jakościową literaturę o poważnych sprawach jest coraz bardziej bolesny.
Spektakl w „Pinokiu" ma otwarte zakończenie. Co zatem będzie dalej?