Władze Krakowa i architekci deklarowali zgodnie, że otwarta we wrześniu Cricoteka ma tchnąć życie nie tylko w część Podgórza, ale również w ten fragment nadwiślańskiego bulwaru, przy którym się znajduje - pisze Filip Springer w Gazecie Wyborczej.
Jak będzie z tym pierwszym - zobaczymy. Co do relacji Cricoteki z rzeką sprawa wydaje się już przesądzona. Budynek może się co najwyżej malowniczo poodbijać w jej lustrze. Od strony rzeki wygląda to dość niepokojąco. I totalnie. Potężna rama w kolorze rdzy zwiesza się nad zabytkowymi budynkami starej elektrowni. Gdzieś tam sterczy komin, gdzieś przebija tło, ale nie ma żadnej wątpliwości, że to ona przyciąga wzrok wszystkich znajdujących się w okolicy. Nic innego już się nie liczy. Jest tylko ona. Być może dlatego patrzenie na nią wywołuje uczucie dyskomfortu. Jest wielka i zachłanna, drażni, krzyczy w przestrzeni. Ten krzyk przyciąga. Jej istnienie jest spektaklem. Trzeba podejść bliżej, trzeba obejrzeć. Od strony ulicy Nadwiślańskiej ta totalność zostaje zmiękczona. Skorodowana elewacja niknie w koronach drzew, miesza się z czerwoną cegłą rządzącą tą cząstką miasta. Oto jest Cricoteka, czyli Ośrodek Dokumentacji Sztuki Ta