Pierwszy dźwięk, który dociera ze sceny, to miarowy odgłos uderzanych o siebie kamieni. To Benvolio - skulony, kołysząc się rytmicznie w przód i w tył - niby żywy metronom odmierza czas. Jeszcze nie czas przedstawienia, ale czas kosmiczny, czas wieczności. Benvolio, ubrany w czapkę pilotkę, strojem przypominający kloszarda. Jego kostium zdaje się przenosić nas we współczesność, ale myliłby się ten, kto by twierdził, że wrocławska realizacja "Romea i Julii" w reżyserii Rimasa Tuminasa to kolejna próba sprawdzenia nośności dramatu Szekspira we współczesnych realiach. Tu nie chodzi o czas współczesny, ale o czas uniwersalny. Pozostałe postaci wcale nie poczuwają się do przynależności do jednej, wspólnej wszystkim epoki. Bohaterowie ubrani są w takie kostiumy, które najtrafniej oddają ich charakter. To, że są to stroje z różnych epok, różnych konwencji, ma znaczenie drugorzędne. W scenie prologu jedynie Benvolio się porusza. Pozost
Tytuł oryginalny
Kamień na kamieniu nie pozostanie
Źródło:
Materiał nadesłany
Didaskalia nr 43/44