Ruszyły festiwale. Gdy nic nie jest zbyt pewne, taka doroczna materializacja tradycji bardziej niż kiedykolwiek staje się przejawem trwałości teatru. Dowodem, 4e również w okresowych formach swojej aktywności przerwał on cezurę grudnia i - nie kapituluje. Czyli: wystawia. Wierzy, że sztuka nie podlega deprecjacji, a w czasach niepokojów, gdy sytuacja rynku i kolejne napięcia wydają się wszystkim rzeczą najważniejszą, radość tworzenia nie tylko nie traci racji bytu, ale przez szczególny zbieg okoliczności może okazać się wartością porównywalną. Świadectwem konsekwencji, potrzebą aktywności właściwej dla materii teatru, na przekór niepokojom jakich nie oszczędza dzień bieżący. Czegoś podobnego doświadczyliśmy na dorocznych XXII Kaliskich Spotkaniach Teatralnych. Doświadczyli nieoczekiwanie, ostatniego dnia, w ostatnich minutach, festiwal bowiem, mimo że odpowiednio skromny i do stanu wojennego należnie przystosowany, miał jednak swoje niespodzianki, a może nawet wydarzenia, które ożywają w legendzie i pamiętane są długo.
Z początku nic nie zapowiadało zaskoczenia. Zaledwie pięć teatrów w konkursie, trzy prezentacje pozakonkursowe, kilka imprez towarzyszących, zorganizowanych przez niezawodny w Kaliszu Klub Międzynarodowej Prasy i Książki, z których dwie pierwsze, najciekawsze, nie odbyły się jednak, koledzy bowiem z występującego właśnie Teatru Powszechnego z Warszawy, firmujący te imprezy indywidualnie, w ostatniej chwili odmówili występu i trzeba było publiczność przepraszać. Zaczęło się więc raczej minorowo. W teatrze zaś dość chłodno przyjęto "Upadek" Nordahla Griega w układzie tekstu i reżyserii Zygmunta Hubnera (Teatr Powszechny). Aż dziwne, bo okazji do braw i odzewu na widowni było sporo, więcej niż we wszystkich pozostałych przedstawieniach tegorocznych Spotkań, publiczność jednak, łasa na aktualności, ma w Kaliszu bardzo tradycyjne kryteria i poza wyławianiem aluzji, co wszystkich jednoczy i bawi, zarazem rozgląda się jeszcze za tzw. wartościami