Stara anegdota mówi, że wiekowy jubiler dawał kamień nieopisanej piękności do przecięcia najmłodszemu ze swych czeladników. On nie wie, ile to warte - tłumaczył - jemu ręka nie zadrży. Od paru sezonów ćwiczymy w polskim teatrze nieco zmienioną wersję tamtej przypowieści. Najzdolniejszy czeladnik bez oporu sięga na półkę po skarby. Patrzcie, z jaką gracją prowadzi laubzegę - ekscytują się zgromadzeni wokół jubilerzy - jak zmyślnie dobiera narzędzia. Cóż z tego, że cięcie wychodzi mu w końcu koślawo? Od dziesięcioleci scena nie pamięta twórcy tak noszonego na rękach jak młody Ślązak, absolwent krakowskiej szkoły teatralnej, Grzegorz {#os#13932}Jarzyna{/#}. Czego dotknął, zamieniało się w złoto: w uznanie, nagrody, aplauz. Hymny ku jego chwale głosili nie tylko krytycy bliscy pokoleniowo, skorzy do lansowania wschodzących wielkości; wyrazy szacunku płynęły także ze strony uznanych mi-strzów w zawodzie. W efekcie nieled
Tytuł oryginalny
Kalinka, kalinka, kalinka maja
Źródło:
Materiał nadesłany
Polityka nr 26