Od wystawienia pierwszego przedstawienia przez Studencki Teatr Satyryków minęło 60 lat, co zostało uczczone między innymi książką "STS. Tu wszystko się zaczęło", którą dość dawno temu napisał Paweł Szlachetko, a że w swoim czasie nie doczekała się edycji, obecnie autor z pomocą Janusza R. Kowalczyka uzupełnił ją, a oficyna Prószyński i S-ka wydała - pisze Krzysztof Masłoń w Do Rzeczy.
Dobrze więc, że jest okazja pomówić o scenie, która w drugiej połowie lat 50. i w całej następnej dekadzie była na ustach wszystkich. Można więc powspominać STS i zastanowić się nad jego fenomenem. Bo to był fenomen. Jan Matyjaszkiewicz, aktor, który w STS odnalazł swoje miejsce, akurat nie miał zamiaru poprawiać komunizmu, co najwyżej marzył o tym, by system ten szlag trafił. Inni jednak... "Śmierć wodza światowego proletariatu - zauważał - wprowadziła pewne rozprężenie w szeregach jego wyznawców. Myślę, że takim rozżarzonym węgielkiem był Jerzy Markuszewski. Nie przeciwstawiam go Józefowi Stalinowi nie tylko ze względu na posturę, ale choćby z powodu braku armii czy policji. Był STS oczkiem w głowie i wentylem tego skrzydła partii, które na plecach Gomułki sięgnęło po władzę w 1956 r. tym, który poszukiwał. Starał się zrobić, nawet chałupniczo, lont. Ze swoim wewnętrznym ogniem był wtedy w stanie - tu wcale nie wyolbrzymia