Z tyłu sceny tkwi ogromny fronton solidnej mieszczańskiej kamienicy, ale położonej jakby cokolwiek w perspektywie właściwej dla spojrzeń skarlałych ludzi. Tak monstrualnie musi wyglądać szafa, gdy przemykająca obok mysz niebacznie zerknie w górę. Przed kamienicą odegrane zostanie "Wesele" Eliasa Canettiego - tych kilka obrazów o ludzkim umieraniu i życiu, o nieuchronności katastrofy, której ziarna tkwią w każdym z bohaterów. O świecie, który wypatrując gdzieś rychłego końca, nie dostrzega go w sobie. W inscenizacji Bogdana Hussakowskiego niby wszystko jest tak, jak chciał tego Canetti. Jest przerażająca ludzka menażeria, wyzuta z tego, co ludzkie. Pozbawiona nawet resztek jakiejkolwiek etyki lub chociażby zwyczajnej, codziennej moralności, nie mówiąc już o wrażliwości na bliźniego. Obowiązuje zasada chorobliwie rozrosłej pierwszej osoby liczby pojedynczej. Umiera się tutaj w oparach dewocji, interes do załatwienia podszyty jest miłością ci
Tytuł oryginalny
Kabaret i Babajaga
Źródło:
Materiał nadesłany
Tygodnik Powszechny nr 2