Trudno uwierzyć, ale juz 160 tysięcy widzów obejrzało "Mayday", wyzwalając w sobie niezliczone hormony śmiechu. Taki wieczór zdarza się tylko... 400 razy! O fenomenie artystycznym (i frekwencyjnym) Teatru Śląskiego, sztuce Raya Cooneya "Mayday", pozostającej na afiszu katowickiej sceny od 20 lat - pisze Henryka Wach-Malicka w Polsce Dzienniku Zachodnim.
Najgorzej szło z liczeniem. Bo czy to możliwe, żeby jeden tytuł obejrzało 160 tysięcy widzów, całkiem spore miasto przecież?! A może nam się zera pomyliły? Nic się nie pomyliło - ani zera, ani uwielbienie publiczności dla tego przedstawienia. Co prawda, istnieje gdzieś zastęp (co tam zastęp, zastępik raczej) tych, którzy farsy "z definicji nie lubią", ale ponieważ każda reguła musi mieć wyjątek, więc oni ten wyjątek dzielnie reprezentują. Gdy 20 lat temu sztuka "Mayday" wchodziła na afisz Teatru Śląskiego, spodziewano się sukcesu. W końcu angielski pisarz Ray Cooney to nie tylko autor świetnie skonstruowanych komedii, ale też aktor i reżyser teatralny. Kto zatem, jak nie on, miał wiedzieć, z czego ulepić farsowe cacko doskonałe? W dodatku spektakl reżyserował Wojciech Pokora, artysta o wrodzonej sile komicznej, który wiedział, do czego katowickich kolegów namawia, bo sam grał w warszawskiej realizacji tej sztuki. Tak więc spodziewano si