O IX Festiwalu Boska Komedia w Krakowie pisze Krzysztof Juruś w Dzienniku Opinii - Krytyce Politycznej.
Ktoś mi powiedział, że nie mógłbym być jurorem na festiwalu, bo zawsze wygrywałby Garbaczewski. Po okropnych "Plastikach" przyszła pora na całą serię udanych, nieraz rewelacyjnych spektakli. Jak już wspominałem, program Boskiej Komedii skonstruowany jest tak, że nie da się zobaczyć wszystkiego. Najbardziej żal dodanych do kalendarium w ostatniej chwili spektakli dyplomowych z wydziałów aktorskich - nie udało mi się pójść chociażby na "Marię Stuart" z łódzkiej filmówki. Od razu darowałem sobie też krakowskie przedstawienia, które widziałem już wcześniej. "Wróg ludu" Jana Klaty jest według mnie najlepszy, "Podopieczni" Miśkiewicza - najważniejsi, ale i tak wszyscy czują, że spośród "tutejszych" największe szanse na nagrody ma "Wszystko o mojej matce" Borczucha, którego "Apokalipsa" tryumfowała rok temu. A co pokazali goście spoza Krakowa? Z Los Angeles przyjechała grupa teatralna Early Morning Opera i wystawiła "The Institute of Memory