"Giulio Cesare" w reż. Marka Weissa w Warszawskiej Operze Kameralnej. Pisze Anna Poppek w Gentlemanie.
Scena z filmu Woody'ego Allena: bohater (Woody) wybiega z opery, do której poszedł, by zrobić przyjemność swojej żonie - melomance. Ta dogania go na schodach: "Dlaczego wychodzisz? To dopiero połowa" - pyta go zadyszana. "Po czterech godzinach Wagnera jestem gotów uderzyć na Polskę" - odpowiada Allen, Żyd intelektualista z Manhatanu. Po czterech - z hakiem - godzinach muzyki baroku w Warszawskiej Operze Kameralnej miałam ochotę założyć pudrowaną perukę i zatańczyć menueta. Czas minął, jak z bicza strzelił. Kolejna premiera - tym razem "Juliusza Cezara" Haendla - zachwyciła muzyką (orkiestra WOK pod dyrekcją Władysława Kłosiewicza), reżyserią Marka Weissa, scenografią Marleny Skoneczko, a przede wszystkim zaangażowaniem artystów. Jeśli widz czuje, że wykonawcy sami dobrze bawią się na scenie, sam bawi się znakomicie. Wyobraźmy sobie młodą, szczupłą blondynkę ucharakteryzowaną na starzejącego się wodza wielkiej armii. Śmieszne? Tymczasem �