Arnold Szyfmann ponoć kilka miesięcy zabiegać musiał o zezwolenie na wystawienie "Juliusza Cezara" w Teatrze Polskim. Ale był wtedy rok 1913 i mordowanie na scenie tyrana nie było w smak carskiej cenzurze. Mamy więc teraz ponownie tę sztukę na scenie i spiskowcy pod wodzą Brutusa zakłuwają na śmierć boskiego Juliusza. Potem Brutus - Gogolewski, jak ongiś Węgrzyn lub Adwentowicz wygłasza mowę do Rzymian, a po nim Antoniusz - Holoubek, jak ongiś Jerzy Leszczyński. Wtedy za Szyfmanna i potem za Schillera ciarki przechodziły po grzbiecie, kiedy tamci mówili. Ale też plebs rzymski nie był bezwolną masą, jeno tłumem, albo nawet motłochem, który miał swe groźne momenty i można go było podszczuć i być przez niego zlinczowanym. Tak się przynajmniej mogło zdawać ludziom z drugiej strony rampy, choć bardzo zawsze sceptycznego Irzykowskiego raziła u Schillera operowa rytmizacja i skanzja pomruków tłumu, który nie miał być tłumem
Źródło:
Materiał nadesłany
Argumenty nr 17