Stoją naprzeciw siebie, w półmroku. Ona jest naga, on okrywa ją i bierze jak dziecko na ręce. Tak się zaczyna, od sceny bez słów pomiędzy Amelią i Wojewodą, od znaku ich miłosnego zaczarowania. Dopiero potem jest jak u Słowackiego. "A przy moździerzach trzymać zapalone lonty", wejście Kasztelanowej, dialog ze Zbigniewem. Ale bez pompy, bez celebry, które zna tradycja teatralna "Mazepy". Zamiast sali "oświeconej jak na bal" mamy wysłane kirem pudło sceny. Zamiast barokowej obfitości, czarne, potrzaskane kolumny, które w miejscu zniszczenia pociągnięto pozłotą. Nie widać pokojowych królewskich, szlachty, ludzi Wojewody. Zginęli również pod reżyserskim ołówkiem Chrząstka i ksiądz, a wraz z nimi pewne partie tekstu. A więc "Mazepa" kameralny? Tak to wygląda, przynajmniej na pierwszy rzut oka. I, przyznajmy, nie jest pozbawione sensu. "Istota tej sztuki - napisał kiedyś Edward Csató - rozgrywa się w falowaniu niuansów psychologicznych pomi
Tytuł oryginalny
Jubileuszowy Mazepa
Źródło:
Materiał nadesłany
Teatr nr 7/8