„Czarodziejski flet” Wolfganga Amadeusa Mozarta - wykonanie koncertowe pod dyr. Gabriela Chmury w Teatrze Wielkim w Poznaniu. Pisze Stefan Drajewski w Ruchu Muzycznym.
Zespół poznańskiego Teatru Wielkiego 110 rocznicę jego otwarcia świętował poza gmachem Pod Pegazem, ponieważ ten na kilkanaście miesięcy zamienił się w plac budowy. Gruntownej przebudowie i modernizacji zostanie poddana przede wszystkim scena. Istnieje szansa, że po zakończeniu remontu będzie to jedna z najnowocześniejszych scen operowych w Europie. Tymczasem, aby tradycji stało się zadość, z okazji okrągłego jubileuszu zaproszono na koncertowe wykonanie Czarodziejskiego fletu Wolfganga Amadeusa Mozarta, od którego wystawienia zaczęła się historia teatru, wtedy jeszcze niemieckiego. Gościny jubilatowi użyczyła Aula Uniwersytecka.
Jak odnaleźli się „operowicze" na estradzie? Większość obsady doskonale znała Czarodziejski flet z różnych inscenizacji i pozwalała sobie na drobne zabiegi inscenizacyjne (w dobrym guście - trzeba dodać). Tylko Piotr Buszewski w roli Tarnina, młody i utalentowany artysta, dysponujący piękną barwą, przyjechał do Poznania, nie nauczywszy się partii i jako jedyny korzystał z partytury. Niby nic takiego, wszakże to wykonanie koncertowe, jednak trudno mu było nawiązać kontakt z koleżankami i kolegami, a co ważniejsze, tak koncentrował się na tekście, że ucierpiała na tym interpretacja. Jego Tarnino przypominał bardziej tenora bohaterskiego niźli młodego księcia z singspielu Mozarta z głową zawieszoną w chmurach.
Brylował za to Jaromir Trafankowski jako Papageno. To postać, którą kocha publiczność i Trafankowski jest tego świadom. Zna Papagena na wylot, kreował go w dwóch poznańskich,
krańcowo różnych, inscenizacjach Marka Grzesińskiego i Sjarona Miniailo, i w każdej
sytuacji potrafi się odnaleźć.
Zachwycająco w roli Królowej Nocy wypadła Aleksandra Olczyk, jej ascetyczne zachowanie korespondowało z nienaganną interpretacją wokalną. Podczas jubileuszowego wykonania wprost jaśniała.