- Ta kobieta była tak długo coś warta, jak długo była na szczycie. Zastanawialiśmy się, czy widz będzie mógł się identyfikować z taką bohaterką, bo w końcu kto z widowni jest szefową telewizji czy innych mediów? Ale na każdym szczeblu kariery i na każdym poziomie zamożności ludzie przeżywają podobne sytuacje - mówi aktorka Jowita Budnik o monodramie "Supermenka" w rozmowie z Tomaszem Miłkowskim w Przeglądzie.
Mówi się o tym z pewnym zdziwieniem: pani, która zarzekała się tyle razy, że grywa tylko od czasu do czasu, i to w filmach, zdecydowała się na skok do basenu bez wody. Mam na myśli monodram "Supermenka", którym po wielu latach wraca pani na scenę. - To jak zwykle u mnie - ewolucja. Przestałam się zajmować różnymi obowiązkami, którymi zajmowałam się przez większą część życia, np. przestałam pracować w agencji aktorskiej jako agentka. Nie wiedziałem. - To nie było tak, że przyszłam nagle do Jurka Gudejki i powiedziałam: słuchaj, już nie będę u ciebie pracować. Zanosiło się na to - od czasu "Papuszy", kiedy więcej mnie w pracy nie było, niż byłam. Na chwilę przerywałam pracę, żeby jechać na zdjęcia do "Papuszy", i mówiłam: zaraz wracam. Tak jak bywało wcześniej. Ale zaraz po "Papuszy" zrobiłam film "Jeziorak", a kiedy byliśmy już po zdjęciach, "Papusza" ruszyła w świat, była na kilkuset festiwalach i pokazach - zazwycza