EN

8.05.2023, 11:42 Wersja do druku

Joseph Conrad na Darze Pomorza

„Jądro ciemności” Josepha Conrada w reż. Krzysztofa Babickiego Teatru Miejskiego w Gdyni, na Darze Pomorza. Pisze Edward Jakiel w portalu Teatrologia.info.

fot. Roman Jocher/mat. teatru

Gdyńskie Jądro ciemności nie jest tylko adaptacją powieści Josepha Conrada (Józefa Korzeniowskiego), lecz czymś więcej – dziełem poniekąd autonomicznym. W sztuce tej wykorzystano bowiem postaci, wątki fabularne czy epizody z tego utworu, ale nie wszystkie. Nadto dziełu temu nadano nowe treści, osadzając je w poetyce i estetyce tragedii. Wprowadzono wprawdzie całą osnowę Conradowej powieści z tym jednak zastrzeżeniem, że nie jest ono pomyślane jako mniej lub bardziej wierna adaptacja utworu prozatorskiego do potrzeb sceny. Paweł Huelle w pełnej synergii z reżyserem, Krzysztofem Babickim, stworzył dzieło nowe i oryginalne, chociaż oparte na arcydziele innego autora. W gdyńskiej realizacji cytaty z noweli Conrada-Korzeniowskiego współistnieją z tekstem i koncepcją dramatu, jaki napisał Huelle. To wyjaśnienie na początek, żeby nie było nieporozumień co do adekwatności gdyńskiego spektaklu i traktowania go jako stricte adaptacji. A swoją drogą, ileż to mieliśmy przedstawień, których reżyserzy nawet w najmniejszym stopniu nie sygnalizowali, że rzecz nie jest realizacją, a mniej lub bardziej swobodną adaptacją, nierzadko daleką od idei i poetyki archetekstu inscenizowanego dzieła, by wspomnieć choćby dramaty Wyspiańskiego, jakże różny czasami „żywot” sceniczny wiodące.

Nader istotnym elementem jest ulokowanie inscenizacji. Przedstawienie nie odbywa się bowiem na deskach teatru, ale pod pokładem żaglowca Dar Pomorza. To nader wymowne miejsce, zważywszy na realia narracji powieści i semantykę przestrzeni. Lokalizacja ta stwarza swego rodzaju genius loci i dodaje gdyńskiemu Jądru ciemności coś, czego nie jest w stanie nadać najlepsza choćby scenografia. Już od progu widz przenosi się bowiem w inny świat, a nie w wymyśloną scenografię imitującą rzeczywistość przedstawianej fabuły. Przekraczając najpierw burtę, a potem schodząc pod pokład, każdy w jakimś stopniu zanurza się w jądro ciemności światów Marlowe’a i Kurtza. I to jest wartość dodana gdyńskiej premiery.

Tkanka fabularna osadzona w biografii Marlowe’a nie jest tylko linearnym ciągiem zdarzeń, mniej lub bardziej wiernie odwzorowującym historię tej postaci. Raz po raz nawiązuje się tu do różnych etapów jego życia, powraca do młodości. To przedkładanie jego biografii wydaje się służyć wielostronnemu naświetleniu dramatyzmu tej postaci, którą interesująco pogłębił Huelle. Ciekawym przypomnieniem jest tu choćby nauka łaciny. Ten drobny epizod wydaje się o tyle ważny, że ukazuje rodzącą się fascynację młodego Marlowe’a żeglugą, a nawet więcej – odkrywaniem tego, co nieznane, a nie tylko repetowanie w szkole tradycji i kultu przeszłości. Najwyraźniej wraca się tu do początkowego okresu gimnazjum, kiedy młody uczeń „wkuwa” (chyba nie bezskutecznie, wszak potem wraz z Kurtzem z pamięci „odmawia po łacinie Ojcze nasz) pierwszą deklinację żeńską (na przykładzie odmiany: puella pulchra). Jest to wyrazem początkowego etapu nauki tego języka. Wie to każdy, i to bez pomocy Orbiliusza.

Marlowe został wykreowany poniekąd na ofiarę i to w podwójnym wymiarze. Najpierw własnych imaginacji – jego problemem staje się to, kim jest Kurtz. Ta prześladowcza myśl zdaje się kierować wszelkimi jego poczynaniami. Do tego jest ofiarą, którą wciągnięto w interesy kompanii, która go wysyła do Afryki. Płynąc tam, Marlowe nie realizuje już tylko własnych marzeń o podróżach i odkrywaniu, chociaż i ten aspekt swej żeglugi w głąb Czarnego Lądu będzie, przynajmniej sam sobie, uprzytamniał. Staje się jednak jedynie narzędziem w rękach tych, którzy go zatrudnili i realizuje dokładnie to, co oni chcą, by zrealizował.

fot. Roman Jocher/mat. teatru

W odróżnieniu od Marlowe’a Kurtz sam stworzył taką właśnie rzeczywistość, i ona go w zupełności pochłonęła – stał się jej bogiem i ofiarą jednocześnie. To wtopienie się w osobiście utkaną fikcję siebie samego i swojej misji świetnie oddał Piotr Michalski.

O znaczeniu i sukcesie gdyńskiego Jądra ciemności decyduje wiele komponentów. Zacznijmy od reżyserskiej kompozycji całości. Pomysł Babickiego na podjęcie problemu Jądra ciemności i ekspresję sceniczną jego scalonego estetycznie i poetycko przedstawienia to podstawa. Reżyser wystawił bowiem dramat, który z finezją i delikatnością wyraźnie odsłania swe oblicze, jakże bliskie tragedii antycznej. Niezmiernie istotna w gdyńskiej premierze jest praca dokonana przez Huellego. Współdziałanie tych dwóch twórców oraz absolutne zespolenie idei dramaturgicznej i reżyserskiej pozwoliło stworzyć dzieło, w mojej ocenie, wybitne. Jestem zdania, że gdyńskie Jądro ciemności tak co do formy, jak też co do treści, to wydarzenie teatralne tego sezonu! Warto skutecznie zawalczyć o jego trwalszą obecność w świecie teatru.

Na sukces jego składa się interesujący skręt ku metafizyce. Zasygnalizowana tu jest wprawdzie z całą otwartością problematyka psychologiczna, a dokładniej pewien rodzaj psychoanalitycznej penetracji. Ale gdyńskie przedstawienie nie eksploruje jedynie symboliki żeglugi w głąb rzeki Kongo. Ten aspekt jest obecny, ale nie zdominował całości. Mamy też inny kontekst – historiozoficzny. Prezentuje go w interesujący, chociaż z konieczności skrócony sposób Festus. Wreszcie jest też wątek uczuciowy. Chodzi o postać Narzeczonej Kurtza. Monika Babicka stworzyła postać dynamiczną, sugestywnie ukazując jej świat emocji i wrażliwości. Najpierw wydaje się ona pełna goryczy, rozczarowań. Silne emocje są tak skrajne, że zgniata, niemal bezpowrotnie niszczy listy narzeczonego. Ale kiedy pojawi się na scenie po raz ostatni – mówi z rezygnacją, starając się jedynie „na siłę” utwierdzić się w przeświadczeniu, że Kurtz był człowiekiem…

Wspomniana tu wcześniej treść metafizyczna jest chyba najmocniejszym sygnałem, scenicznym przekazem. Ciężar tego tematu podejmują postaci Parek – Ethel i Margo – w perfekcyjnie wykonanych kostiumach, za co należą się wielkie słowa uznania Jolancie Łagowskiej-Braun (podobnie jak za strój Kurtza). Obie te postaci, grane przez Agnieszkę Bałę i Weronikę Nawieśniak, to świetne kreacje. Ich śpiew, gesty, ruch sceniczny, operowanie rekwizytami są opracowane do perfekcji. Aktorstwo zaś obu artystek wysmakowane, delikatne, nieprzesadne, z właściwym sobie urokiem przenikające całe to przedstawienie osobliwym tremendum.

Nie byłaby ta metafizyczna treść ani tak głęboka, ani tak czytelna, ani tak poetycko jednolita, gdyby nie bezsprzecznie warta szczególnego wyróżnienia muzyka Marka Kuczyńskiego. Wyważone tony jego elektronicznej kompozycji wprowadzają w ten świat „jądra ciemności” metafizyczne tchnienie. Zdaje się w pełni uzasadnione spostrzeżenie, że muzyka Kuczyńskiego nie tylko przenika wszystko w tym przedstawieniu metafizycznym wymiarem, ale jednocześnie tę metafizykę konstytuuje. W jej rytm śpiewają, poruszają się, a nawet tkają swą nić Parki. Przekłada się więc tym samym semantycznie ta muzyka na znaczenie nemesis, o którym tak wiele mówią Parki właśnie. Muzyka Kuczyńskiego jest intersemiotycznym przekładem w zasadzie wszystkich, istotnych elementów przedstawienia.

No i jeszcze Chór. Już nie tylko duet Parek zachwyca swym śpiewem na dwa głosy. Cenna jest scena chóralna, kiedy postaci wspólnym śpiewem zamykają przedstawienie. Zdumiewa ten potencjał wokalny zespołu gdyńskiego Teatru Miejskiego.

Nie muszę chyba nikogo zachęcać, by koniecznie na Dar Pomorza przy Skwerze Kościuszki w Gdyni przycumowanego się udał. Jądro ciemności w reżyserii Babickiego to wspaniała uczta dla miłośników teatru prawdziwego, który pobudza do pogłębionej refleksji nad człowiekiem, jego kondycją antropologiczną i kulturową. Jest też to teatr, który jest jak alma mater, karmiąc poezją poszukiwania prawdy, odzwierciedlając w estetyce kultury śródziemnomorskiej rzeczywisty, nierzadko gorzki, smak człowieczeństwa, które w imię najniższych, podłych instynktów potrafi zniszczyć to, co szlachetne. Ale czy Jądro ciemności w reżyserii Krzysztofa Babickiego nie daje choćby przysłowiowego światełka nadziei? To już musi osądzić każdy sam.

Tytuł oryginalny

JOSEPH CONRAD NA DARZE POMORZA

Źródło:

„Teatrologia.info”

Link do źródła

Autor:

Edward Jakiel

Data publikacji oryginału:

04.05.2023