"Jolanta"/"Zamek Sinobrodego" w reż. Mariusza Trelińskiego w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Warszawie. Pisze Olgierd Pisarenko w Ruchu Muzycznym.
"Jolanta" pozostaje optymistyczną baśnią, a "Zamek Sinobrodego" krwawą balladą, można najwyżej mówić o wydobyciu pewnych akcentów. Obie bohaterki, jak wyjaśnia reżyser, to kobiety we władzy mężczyzn. Obie pragną poznać, co przed nimi ukryto: jedna chce dowiedzieć się, czym jest widzenie, światło i ona sama; drugą dręczy mroczna tajemnica zamku i jego właściciela. W gruncie rzeczy obie dotknięte są ślepotą: jedna dosłownie, druga metaforyczne. Opery jednoaktowe mają to do siebie, że wymagają towarzystwa. W tym jednak wypadku zestawienie wydaje się nieco zaskakujące. Choć "Jolantę" i "Zamek Sinobrodego" dzieli zaledwie dwadzieścia lat, są to bardzo od siebie odległe, stylistycznie "niekompatybilne" światy dźwiękowe, a przy tym - utwory nierówne rangą artystyczną i siłą wyrazu. Intymny nastrój i melancholijny wdzięk ostatniej opery Czajkowskiego, melodyjność arii i scen zespołowych, a także ciekawie pomyślany portret psychologiczny