Poza nielicznymi wyjątkami - kolegów, którzy upajają się sukcesem albo zapijają porażkę - naród aktorski patrzy w przyszłość trzeźwym wzrokiem. Bo byłoby niemożliwe wypić pół litra, zagrać w serialu, wsiąść w samochód i zdążyć na wieczorny spektakl. Inne czasy - pisze Andrzej Łapicki w Rzeczpospolitej.
Nie wiem, dlaczego ostatnio w moich felietonach pojawia się wątek wysokoprocentowy, jak anegdota o Jurku Leszczyńskim, którą bawiłem państwa tydzień temu. Po prostu ten wątek był nierozerwalnie związany z profesją aktora. Czasu przeszłego użyłem nieprzypadkowo. Poza nielicznymi wyjątkami - kolegów, którzy upajają się sukcesem albo zapijają porażkę - naród aktorski patrzy w przyszłość trzeźwym wzrokiem. Bo byłoby niemożliwe wypić pół litra, zagrać w serialu, wsiąść w samochód i zdążyć na wieczorny spektakl. Inne czasy. I mnie czasem coś się zdarzało. Dzwoni Dudek Dziewoński: "Mam czarnego walkera". Tego wieczoru nie gram, za trzy minuty jestem u niego, na Wareckiej. Sączymy whisky, plotkujemy, przemiło. Nagle telefon. Erwin Axer, i to do mnie: - Andrzej, ratuj, Sasza Bardini gdzieś zniknął. Gra w trzeciej jednoaktówce Dürrenmatta. Przestawię kolejność, tekst będziesz miał na biurku. Co to dla ciebie! - Kiedy wypiłem, ni