"Wszystko się da" - mówią dyrektorka Joanna Nowak i konsultantka artystyczna Maria Spiss, które od czterech lat wspólnie tworzą nowe oblicze Teatru im. Fredry w Gnieźnie. Do niedawna zapomniana, peryferyjna instytucja ma dziś ambicję, by bez kompleksów konkurować z najważniejszymi teatrami w Polsce. Rozmowa Marceliny Obarskiej w portalu culture.pl.
Marcelina Obarska: Czy określenie "prowincja" ma jeszcze dzisiaj znaczenie? Czy podział na centrum i peryferia jest jeszcze w mocy, jeśli chodzi o teatr? Joanna Nowak: Z jednej strony wydaje mi się, że taki podział już nie istnieje, choć praktyka nie zawsze to potwierdza. Od kilku lat obserwujemy, jak teatry tzw. "prowincjonalne" stają się teatrami pierwszoligowymi. Klasycznym przykładem jest Wałbrzych czy Legnica [odpowiednio Teatr Dramatyczny im. Jerzego Szaniawskiego i Teatr im. Heleny Modrzejewskiej - przyp. red]. To ośrodki, które wyrosły na dosyć jałowej glebie, w miejscach kompletnie nieteatralnych, a mimo to stały się wiodącymi scenami w Polsce. Z drugiej strony jesteśmy obecnie świadkami - zawinionych czy niezawinionych - upadków wielkich marek teatralnych w dużych metropoliach. W takiej sytuacji środek ciężkości naturalnie przesuwa się do innych miast, zwłaszcza, że sami twórcy migrują. Artyści z najwyższej półki przestali się bać pracy