- Znalazłam gatunek, który kiedyś funkcjonował i nazywa się extravaganza. Było to widowisko cyrkowo-pantomimiczne z elementami rewii i poezji. Bardzo spodobał mi się ten zlepek, to nieodpowiedzialne zestawianie ze sobą bardzo różnych gatunków. W polskim teatrze extravaganzy jeszcze nie było, więc wprowadzimy ją, ale zrobimy to współcześnie - z Joanną Drozdą o nadchodzącej premierze "Extravaganzy" w Teatrze Polskim w Poznaniu rozmawia Joanna Grześkowiak.
Joanna Grześkowiak: Skąd wziął się pomysł na realizację Extravaganzy? Joanna Drozda: Maciej Nowak zapytał, czy uruchomiłabym kabaret w piwnicy jego teatru. Niestety dla mnie to słowo straciło jakikolwiek ślad swojego znaczenia przez to, co jest nazywane kabaretem od kilkunastu lat, szczególnie w pojęciu mainstreamowym. Nie chciałam absolutnie takiego skojarzenia. Zaczęliśmy kombinować dalej. Sama forma extravaganzy wynika z mojego gustu obejmującego tematy z końca XIX wieku. Wtedy startował Cabaret Voltaire, który jutro skończy 100 lat. Spotykali się w nim filozofowie, poeci, tancerki, striptizerki, malarze i satyrycy. Jednym słowem bohema, która mogła tam prezentować swoje manifesty. Tam powstał m.in. manifest Dada. To było miejsce, w którym można było pić alkohol, ale też posłuchać fantastycznego śpiewu i bardzo ostrych tekstów, które na scenie głównej nie mogłyby paść, bo były zbyt krytyczne. Maciej Nowak uświadomił mi, że dziś