Widziałem kiedyś rysunek satyryczny podpisany "technologia produkcji sera szwajcarskiego". Obrazek przedstawiał mężczyznę, który strzałami z pistoletu dziurawi gigantyczną bryłę sera. Podczas sobotniej premiery w Teatrze Miejskim w Gdyni nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że spektakl Adama Ferency powstał w oparciu o podobną technologię
Z jedną różnicą - reżyser, dziurawiąc tekst Millera, miał zasłonięte oczy. Niewiele widział, więc strzelał na oślep. Przy okazji powybijał kilka kluczowych postaci i porobił dziury w scenach newralgicznych dla dramatu. Z przestrzelonej sztuki niczym z przekłutego balonika ulatuje całe życie. Na odstrzał W pierwszej kolejności na odstrzał poszła kochanka tytułowego bohatera. Była - nie ma! Tylko jej duch pałęta się po scenie. Obecność tego kobiecego widma w reżyserskiej wersji "Śmierci komiwojażera" nie poparta jakąkolwiek wzmianką w tekście, staje się zupełnie bezzasadna. Czym kierował się Ferency usuwając z życiorysu bohatera i zarazem z tekstu sztuki tę niechlubną romansową kartę, pozostanie słodką tajemnicą reżysera. Żal tylko, że ten zabieg odbył się ze szkodą dla dramatu. Fakt, że Biff przypadkiem nakrył ojca na cudzołóstwie tkwi jak cierń w pamięci bohaterów "Śmierci komiwojażera". Zawalił się wyidealizowany wizer