STANISŁAW IGNACY WITKIEWICZ produkował własne twarze i choć było ich dziesiątki i setki, nie można tego nazwać produkcją seryjną. Prozaik, poeta, dramatopisarz, filozof, fotografik, malarz. Witkacy. Twarz rozmnożona w obiektywie i lustrze - w nieskończoność. I Witkacy w pamięci współczesnych: zmienny, nieuchwytny, całkowicie niezrozumiały. Dla jednych jego innność była zabawna, drudzy dostrzegali nieustanne spalanie się artysty w imię swej odmienności, pogoń za nią i zaszczucie nią. Nawet jego śmierć odsłoniła jeszcze jedno oblicze człowieka nie mogącego znieść urzeczywistniania się dręczących go obsesji. Mnożenie, często dorabianie twarzy Witkacemu trwa zresztą nadal. Czytany, wystawiany w teatrze bywa groteskowy i śmieszny, bywa też porażający metafizyczną tęsknotą, przerażający lękiem przed wciągnięciem wszelkiej indywidualności w wir wielości istnień identycznych, w pustkę powieleń, magmę stada. Można więc z Witkacego z
Tytuł oryginalny
Jeszcze raz Witkacy
Źródło:
Materiał nadesłany
"Słowo Ludu"