Wiadomo, farsa nie prowokuje do głębszych przemyśleń, do zadumy, nie pretenduje też do roli "zwierciadła rzeczywistości". Po wyjściu z teatru ma nas bolec brzuch ze śmiechu - o "Jeszcze jednym do puli" w reż. Jerzego Bończaka w Teatrze im. Mickiewicza w Częstochowie pisze Julia Liszewska z Nowej Siły Krytycznej.
Prapremiera farsy "Jeszcze jeden do puli" Cooneya/Hiltona odbyła się dwa lata temu w warszawskim Teatrze Komedia, na 35-lecie pracy artystycznej Jerzego Bończaka. Reżyserował sam jubilat, spektakl odniósł sukces i zebrał dobre recenzje. Temat chwytliwy (zamożny biznesmen zamierza obdarować syna swego dawnego wspólnika znaczną sumą pieniędzy), mnożące się zabawne komplikacje proporcjonalne do pomnażania się "pretendentów" do pieniędzy (synów owego wspólnika), popularna obsada (w Komedii oprócz Bończaka grał Strasburger, Edward Lubaszenko, Friedman, Kotulanka, Szwedes) gwarantowały powodzenie spektaklu. Teraz został on "przeniesiony" - w tej samej reżyserii, tych samych dekoracjach i kostiumach do częstochowskiego teatru. Tylko aktorzy są inni (z wyjątkiem grającego tytułowe role - jeszcze jednego do puli - Jerzego Bończaka). Bończak rzeczywiście jest świetny, ale aktorzy Teatru im. Mickiewicza mu nie ustępują. Bończak wie, że kluczem