Hanuszkiewicz nie robi przedstawień obojętnych. Ani miałkich. Po każdej jego premierze jest dużo krzyku: podniesionym głosem odzywają się zwolennicy i oponenci, wielbiciele i kręciciele nosami. A czas w znikomym stopniu weryfikuje te opinie. Nawet po dziesięciu latach ludzie gotowi są skakać sobie do oczu, szydząc z jego dzieł teatralnych bądź uznając je za sztandarowe pozycje w dorobku ileś-tam-lecia. Można by więc mówić, że jest dzieckiem szczęścia. Sławę buduje przecież w jednakowym stopniu aprobata - miła zapewne, choć jałowa, jeżeli ma charakter pełnej jednostajnego uwielbienia modlitwy - jak waga i stanowczość głosów sprzeciwu. Gdyby nie kłótnia o Wesele, o Wyzwolenie, o Kordiana, znacznie obojętniej przyglądalibyśmy się jego działalności reżyserskiej. (Tu dłuższa uwaga w nawiasie, nie mająca żadnego związku z recenzją. Otóż co do mnie, to pracowałem jako recenzent na uznanie dla {#os#835}Hanuszkiewicza{/
Tytuł oryginalny
Jeszcze jeden Czechow
Źródło:
Materiał nadesłany
Teatr Nr 3