A więc nie Verdi, nie Strawiński, nie Wagner i nie Rossini - to Andrew Lloyd Webber zapełnił teatr, porwał i postawił na nogi publiczność Festiwalu Operowego, i ci, którzy siedzieli w fotelach, i ci, którzy jako tzw. nadkomplet zalegali schodki - stojącą owacją nagrodzili wykonawców musicalu "Jesus Christ Superstar", a nawet wymusili bis. Historia ostatnich siedmiu dni życia Jezusa Chrystusa w rytmie ostrego rocka zrobiła furorę w Operze. Świat się kończy. Już od wejścia było inaczej niż zwykle: nad sceną i całą widownią unosiły się dymy i niebiańskie zapachy. I kiedy na oczach publiczności aktorzy przepoczwarzyli się w lud Jerozolimy i zaczęli śpiewać, a z orkiestronu gruchnęły gitary oraz inne pozaziemskie instrumenty - wszystko to wzmocnione techniką - mało nie zarysowały się mury jeszcze nie ukończonego gmachu Opery, taki to był dźwięk i moc jego. Po widowni i scenie zaczęły wirować kolorowe światła załamujące się w dymach i da
Tytuł oryginalny
Jesus Christ Superstar
Źródło:
Materiał nadesłany
Gazeta Pomorska nr 107