- Z moim nazwiskiem często trudniej coś zrobić niż z jakimkolwiek innym. Ponieważ mam dużo za sobą, wielu ludzi uważa, że czas na kogoś innego. Od jakiegoś czasu jestem z boku. Dlatego musiałam znaleźć własne miejsce, własny teatr. Jestem w sytuacji wymuszonej, robię to poniekąd z konieczności - jeżeli nie zrobię sobie miejsca do grania, to nie będę grała.- mówi Krystyna Janda w rozmowie z Ewą Likowską.
Rozmawiamy kilka dni po polskiej premierze "Lekcji stepowania" Richarda Harrisa, którą pani wyreżyserowała w Teatrze Powszechnym w Łodzi. Dlaczego wybrała pani tę sztukę - opowieść o zahukanych, zaniedbanych kobietach, niedających sobie rady w życiu? - Trzy lata temu pani dyrektor Teatru Powszechnego w Łodzi, gdzie często pokazywałam moje warszawskie role, powiedziała mi, że ma w zespole wiele aktorek, które bardzo by chciały spotkać się ze mną w pracy. Zależało jej na pozycji teatralnej, w której jest wiele ról dla kobiet, na repertuarze wymagającym porządnego, realistycznego aktorstwa, czyli "powrót do źródeł i rzemiosła". Trafiłyśmy na sztukę Harrisa, która bardzo mi się spodobała, bo jest to dobrze napisana historia, opowieść o szlachetnych zwykłych ludziach, mających problemy bliskie szerokiej publiczności, a wspólne lekcje stepu stają się dla bohaterów - a tym samym dla publiczności - terapią grupową. Stepowanie ma w sobie coś z