Teatr Łaźnia Nowa przygotowuje kolejną realizację, „Padało” irlandzkiego dramatopisarza Endy’ego Walsha w reżyserii Anny Gryszkówny, która porusza temat traumy i związanych z nią problemów psychicznych oraz emocjonalnych. Premiera 1 marca. Z reżyserką rozmawia Małgorzata Wach.
Małgorzata Wach: „Jak to możliwe, że ja i ty mamy tę samą pamięć? Czy możemy być tą samą osobą?” – zastanawia się jedna z bohaterek spektaklu „Padało”. O czym jest ta historia?
Anna Gryszkówna: Dla mnie to spektakl o odzyskiwaniu własnej tożsamości, leczeniu ran, ale też opowieść o umiejętności bycia czułym dla najważniejszego człowieka w naszym życiu – dla siebie.
Bohaterkami „Padało” są dwie Lizy, które są do siebie niezwykle podobne. Podobne mają również wspomnienia i emocje. Dzieli je jedynie różnica wieku. Obie szukają odpowiedzi na pytanie, jak sobie poradzić z niepokojem, który wiąże się z przebytą traumą. W pewnym momencie ich historia zaczyna się układać w jedną, spójną całość…
Autorem sztuki jest irlandzki dramatopisarz Enda Walsh. W jaki sposób zaczęła się polska historia tego dramatu?
Wszystko zaczęło się od Marty Orczykowskiej, znakomitej tłumaczki, która przełożyła ten tekst. Kolejną osobą była Iwona Budner, której Marta ten tekst pokazała. Na jakiś czas schowały go do szuflady, ale kiedy pojawiła się Natalia Krystowska, poczuły, że ten dramat – w jakiś magiczny sposób – został napisany właśnie dla nich.
Opowiedz, proszę, o spotkaniu Iwony z Natalią.
Pierwsze spotkanie Iwony i Natalii było czymś absolutnie niezwykłym i w jakiś metaforyczny sposób bliskim tej opowieści.
Natalia, wychodząc ze szkoły aktorskiej i pracując już w zawodzie, wielokrotnie słyszała, że jest bardzo podobna do aktorki Teatru Starego z Krakowa – Iwony Budner. Słyszała to tak wiele razy, że w końcu postanowiła się do Iwony odezwać. Odważnie wysłała do niej filmik nakręcony komórką, w którym opowiedziała, że nieustannie ktoś ją do niej porównuje i w związku tym, powinny się w końcu spotkać. Natalia przyjechała do Krakowa z Elbląga, w którym wtedy pracowała. Zobaczyły się i poczuły, jakby znały się całe życie…
Zupełnie jak Liza z Tamtą Lizą.
Kiedy zobaczyłam obie dziewczyny, przeżyłam pewien rodzaj dysonansu poznawczego. Bo one rzeczywiście nie dość, że są do siebie podobne fizycznie, to mają też podobne ruchy, gesty, tembr głosu… Śmieją się w tych samych momentach z rzeczy, które na przykład mnie nie śmieszą, a one unisono wpadają w taki cudowny, głęboki, basowy prawie śmiech.
Brzmi jak historia z „Podwójnego życia Weroniki” Krzysztofa Kieślowskiego.
Miałyśmy z dziewczynami podobne skojarzenia. Dlatego podczas jednej z prób postanowiłyśmy wspólnie zobaczyć ten film.
Stwierdziłyśmy, że tego „podwójnego życia” nie da się logicznie wytłumaczyć. Można je tylko i wyłącznie poczuć. Zarówno film Kieślowskiego, jak i „Padało”, zadają pytanie m.in. o to, czym jest tożsamość, czy możemy odnaleźć osobę, która ma los podobny do naszego? Czy taka osoba w ogóle istnieje? Jak to się dzieje, że nagle gdzieś przecinają się te ścieżki i możemy stanąć oko w oko ze sobą, popatrzeć z zupełnie innej perspektywy i innego czasu…
Gdybyś mogła spojrzeć na siebie oczami młodszej Anny Gryszkówny, to co byś jej dzisiaj powiedziała?
Zaczynając pracę nad tym dramatem, zastanawiałam się, czy gdybym ja, mająca dzisiaj 44 lata, spotkała siebie jako 22-letnią dziewczynę kończącą Akademię Teatralną, to chciałabym jej opowiedzieć o czasie, który ją czeka? Czy dałabym jej jakieś ważne komunikaty albo ostrzeżenia?
Do jakich wniosków doszłaś?
Na pewno bałabym się, że jedno słowo, jeden fałszywy ton, mogłyby zniszczyć ścieżkę, którą przeszłam i nie byłoby mnie w miejscu, w którym jestem dzisiaj. Jakakolwiek zmiana, obrót, odwrócenie odcisku buta na śniegu, wyczekanie jakiejś minuty dłużej, nieodwracalnie zmieniłyby moje losy. Podobnie jak w filmie „Przypadek” Kieślowskiego, w którym życie głównego bohatera zależało od tego, czy zdąży na pociąg, czy nie. Te kilka minut napisało zupełnie inne scenariusze.
Wróćmy do momentu, w którym to Liza wsiada do pociągu i jedzie do innego miasta. Dlaczego to robi?
Powodów mogło być wiele, ale najważniejszy był ten, że musiała uciec z domu, bo nie była już w stanie dalej żyć z tym, co ją tam spotkało.
„Mieszkałam z tą, której nie nazwałabym moją matką” – mówi Liza. Możemy o tej matce powiedzieć coś więcej?
Wiemy tyle, że Liza doświadczyła z jej strony ogromnej przemocy. Dlaczego matka to robiła? O tym Enda Walsh nie pisze wprost, podobnie jak nie dopowiada wielu innych wątków, żeby dać widzom przestrzeń na samodzielne odczytanie tej historii, ale podczas pracy nad spektaklem dotarłyśmy do tego, że matka Lizy zmagała się z chorobą psychiczną. Jedna ze scen wyraźnie to pokazuje. Ale w „Padało” nie zajmujemy się matką, tylko tym, czego doświadczyła Liza i do czego ją te doświadczenia doprowadziły.
„Wszystko, co nowego stworzyłam dla siebie w nowym mieście, pochłania przeszłość, którą tak próbowałam wymazać, rozpuszcza się we mnie, w jej opowieściach, w nas obu” – mówi.
Historia Lizy przypomina, jak ogromne znaczenie ma to, czego doświadczyliśmy w dzieciństwie. Przemoc psychiczna, fizyczna, nadużycia seksualne, uzależnienie rodziców, choroba psychiczna… Tego się nie da wymazać z pamięci. Pewne obrazy, słowa, zdarzenia zawsze będą do nas wracać. Choćby poprzez – przywołany w spektaklu – smak marcepanu. Potrzeba czasu i dużej determinacji, żeby na nowo poskładać swoje „zdrowe ja” i żyć dalej. Traktując się z miłością.
Liza znalazła taką siłę.
Siłę, ale też odwagę, żeby po raz kolejny przeżyć najstraszniejsze rzeczy, które ją w życiu spotkały – rozbić je na cząsteczki i na nowo poskładać.
Nie byłoby to możliwe, gdyby nie trafiła do ośrodka psychiatrycznego, w którym znalazła pomoc. To właśnie w tym miejscu mogła spotkać Tamtą Lizę i to spotkanie zmieniło jej życie. Proces wracania do siebie odbywał się w dużym cierpieniu, ale w końcu udało jej się zintegrować i na naszych oczach z tego „potłuczonego szkła” stwarza nowe naczynie, które ma już inny kształt – gotowy na przyjęcie nowych rzeczy. Liza nie boi się już widzieć i czuć więcej. Nie boi się siebie.
Możemy opowiedzieć coś o postaciach, które pojawiają się w spektaklu obok Lizy?
Ludzie, których spotyka, na początku wydają jej się wrogami, potem okazuje się, że widziała ich w ten sposób dlatego, że sama była dla siebie wrogiem. Kiedy zaczęła się ze sobą zaprzyjaźniać, dostrzegła, że wszystkie te postacie w rzeczywistości wyciągały do niej ręce, ponieważ chciały jej pomóc, a nie – jak wcześniej myślała – żeby ją skrzywdzić.
Historia Lizy pokazuje, że jeśli nie przytulimy samych siebie, nie będziemy mieli siły przytulić innych. Jeśli nie damy sobie oparcia, nie będziemy w stanie dać go komuś innemu. Chciałabym tutaj podkreślić, jak ważną rolę w procesie zdrowienia odegrał szpital, w którym znalazła się Liza. Bez niego trudno byłoby jej wrócić do zdrowia.
W Polsce osoby, które trafiają do szpitala psychiatrycznego, nadal są stygmatyzowane.
Niezależnie od tego, jak oceniamy służbę zdrowia i opiekę psychiatryczną w naszym kraju, powinniśmy pamiętać, że szpital jest miejscem, w którym można uzyskać pomoc. Dla niektórych osób jest to ostatnia deska ratunku.
To straszne, że ktoś, kto mierzy się z ogromnym bólem emocjonalnym, musi się też mierzyć z pewnego rodzaju wstydem. Czy ktoś z nas wstydzi się tego, że musi iść do kardiologa albo ortopedy? Dlaczego troska o swoją psychikę ma być czymś mniej ważnym albo wstydliwym? Nie jestem w stanie tego zrozumieć.
Dlatego uważam Lizę za niezwykle silną i mądrą kobietę, ponieważ miała odwagę, żeby o siebie zawalczyć. W tym sensie jest to również sztuka o ogromnej sile.
„Padało” po raz pierwszy zostało zaprezentowane w dawnym więzieniu w Cork w 2017 roku. Nosiło wtedy tytuł „The same”. Dlaczego zdecydowałyście się zmienić tytuł w polskiej wersji dramatu?
Liza i Tamta Liza wyglądają tak samo, ale czy są tą samą osobą? Czy gdyby się nie spotkały, wszystko byłoby tak samo i takie samo? Marta Orczykowska, która zdecydowała się na zmianę tytułu, wyjaśniła, że angielska fraza „the same” zawiera w sobie wszystkie te znaczenia i wielokrotnie pojawia się w dramacie w różnych kontekstach, ale w języku polskim nie da się ich ująć jedną formą. Dlatego zdecydowała się na zmianę. Na początku brała pod uwagę tytuł „Ta sama”, ale wtedy – jak powiedziała – zawęziłby się sens spektaklu i od razu odkrylibyśmy tajemnicę. Tytuł „Padało” wspaniale oddaje nie tylko treść, ale też klimat tej opowieści.
Co Tobie dała praca nad tym spektaklem?
Dla mnie niezwykle ważny jest moment, kiedy kobieta może powiedzieć: „ja sama!”. Nie: „ja samotna”. Nie: „ja opuszczona”. Tylko: „ja sama”! Nie: „ja dam radę, ja ogarnę, ja wytrzymam, ja dowiozę”. Tylko: „ja sama!”.
„Padało” było dla mnie okazją, żeby się zatrzymać i na nowo ze sobą spotkać. Sprawdzić, czy słowa „ja sama” dotyczą również mnie. Ale ta praca była także okazją do tego, żeby spotkać wspaniałych ludzi, którzy zaopiekowali się historią Lizy.
Opowiesz o nich?
Na początku byłyśmy we cztery, tzn. Marta Orczykowska, spiritus movens tej historii, Iwona i Natalia. Potem dołączyła do nas Ania Szulc, psychoterapeutka, która dała nam narzędzia i ogromne wsparcie w pracy nad tak trudnym tematem. Szybko pojawiła się Małgosia Szydłowska, bez której ten spektakl nie mógłby się wydarzyć. To ona jest autorką wspaniałej scenografii i kostiumów, zajęła się też reżyserią światła. Później dołączył do nas Rafał Mazur, który skomponował muzykę. Takich wspaniałych osób wokół tego projektu jest o wiele więcej.
Powiedzmy proszę o Waszej współpracy z Anią Szulc. Na czym ona polegała?
Ania jest psycholożką i psychoterapeutką. Po raz pierwszy współpracowałyśmy ze sobą podczas spektaklu „Śnieg”, który reżyserowałam w Teatrze Narodowym w Warszawie. Potem były „Panny z Wilka. Rapsod” w Teatrze Jaracza w Łodzi i „O!Żenek” w Teatrze Warsawy.
Ania wspierała nas swoją wiedzą psychologiczną związaną ze zrozumieniem i poznaniem tożsamości postaci, ich nieświadomych konfliktów i relacji. W przypadku „Padało” niezwykle ważny był fakt, że Ania specjalizuje się w terapii traumy. Dała nam więc nie tylko narzędzia do tego, żeby zagłębić się w stan psychiczny Lizy, ale też zapewniła nam pewien rodzaj psychicznego i emocjonalnego BHP.
Przy okazji spektaklu „Nazywam się Anna Walentynowicz”, który można zobaczyć również w Łaźni Nowej, powiedziałaś, że morze symbolizuje dla Ciebie kobiece łzy. Ta metafora pojawia się również w „Padało”.
Bardzo lubię do niej wracać. W „Padało” Liza patrzy na morze swoich własnych łez i ono już nie jest w niej, tylko poza nią, a ona może się uśmiechać i dostrzec, że znowu świeci słońce. Dzieje się tak po wielu latach, kiedy w jej duszy padało. Ta historia pokazuje, że żaden deszcz nie może padać wiecznie...
Kogo chciałabyś zaprosić na ten spektakl?
Chciałabym, żeby „Padało” było nie tylko kolejną teatralną opowieścią, ale też zwróceniem uwagi na temat traumy, problemów psychicznych i emocjonalnych, jakie się z nią wiążą. Jesteśmy tak wytresowani, że nam się nic nie należy. Że o wszystko musimy walczyć. Że… Jeszcze wiele innych rzeczy.
Chciałabym, żeby osoby noszące w sobie podobne doświadczenia i ból, z którymi musiała się zmierzyć Liza, zobaczyły tę historię. Może część z nich znajdzie w sobie odwagę, żeby zapisać się na psychoterapię albo powiedzieć komuś bliskiemu: „pomóż mi, bo ja już nie daję rady”. Byłabym niezwykle szczęśliwa, gdyby tak się stało. Po to właśnie robimy tę opowieść.
Premiera spektaklu „Padało”: 1 marca, godz. 19.00
Teatr Łaźnia Nowa w Krakowie
Autor: Enda Walsh
Przekład: Marta Orczykowska
Reżyseria: Anna Gryszkówna
Scenografia, kostiumy, reżyseria światła: Małgorzata Szydłowska
Muzyka: Rafał Mazur
Projekcje wideo: Aleksander Trafas
Występują: Iwona Budner, Natalia Krystowska